Trwa ładowanie...
joanna orleańska
08-09-2010 17:05

Joanna Orleańska: ''Jeżeli ktoś nie jest szczęśliwy, to nie da szczęścia innej osobie''

Joanna Orleańska: ''Jeżeli ktoś nie jest szczęśliwy, to nie da szczęścia innej osobie''Źródło: AKPA
d1p4ek5
d1p4ek5

Rozmowa z *Joanną Orleańską, która opowiada nam o swoim najświeższym filmie "Huśtawka", polskim kinie, rozwodach i nowym nazwisku...*

Katarzyna Kasperska: Dzień dobry Pani Joanno, czy mogłabym zająć parę minut i porozmawiać o „Huśtawce”, czyli najbardziej tajemniczym filmie września.

Joanna Orlańska:(Śmiech) Dlaczego tajemniczym? Myślę, że najbardziej zmysłowym. O tajemnicy w kontekście tego filmu nigdy nie myślałam, ale może jest coś w tym, co Pani mówi.

Wie pani dlaczego, ponieważ mamy jeszcze tydzień do premiery, a film wciąż pozostaje wielką niewiadomą. Przez to roztacza wokół siebie coraz większą aurę zainteresowania. Znamy jedynie bohaterów, wiemy mniej więcej, że będziemy mieli do czynienia ze zmysłowym trójkątem miłosnym. Jak pani myśli na czym polega już dziś magia tego filmu i przede wszystkim jaką gra pani w nim rolę?

Gram żonę głównego bohatera, w tej roli Wojciech Zieliński. Jest to kobieta, która ma porządny, poukładany świat, dobrze im się powodzi, mają dziecko. Pozornie w ich małżeństwie wszystko się układa jak najlepiej. Moja bohaterka – Anna jest wiolonczelistką, zrezygnowała z kariery i wybrała życie rodzinne. Nagle okazuję się, że jej świat, który zbudowała- poukładany, sterylny - zostaje zachwiany, kiedy jej mąż spotyka namiętną, zmysłową i intrygującą kobietę, projektantkę mody, w której najzwyczajniej w świecie się zakochuje. Od tej pory zaczyna się historia trójkąta miłosnego. Moja postać zostaje postawiona w bardzo trudnej sytuacji, zaczyna walczyć o siebie i o swoją rodzinę. Nie chciałabym zdradzać jak to się wszystko skończy. Widzowie przekonają się sami już niebawem w kinach, 17-tego września. Jednak jest to taki temat, który dotyka w jakiś sposób każdego z nas i to na każdym etapie życia. Możliwe, że kiedyś spotkaliśmy się z taką sytuacją, że zdradzaliśmy, byliśmy zdradzeni, lub też wychodziliśmy z
jednego związku do następnego. Myślę, że te problemy, te dylematy, poczucie winy dotyczą każdego z nas.

W takim razie, czy film będzie bardziej przesiąknięty mrocznym nastrojem, pełnego zakłamania lub czyhającego niebezpieczeństwa?

To nie jest ciężki film. To jest „film środka”. Ma bardzo piękną oprawę muzyczną, którą skomponował Gerard Lebik. Muzyka w jego wykonaniu jest bardzo zmysłowa, mogłaby spokojnie być puszczana w jakimś chillout’owym radiu i stałaby się hitem. Niezwykłe są zdjęcia Mariusza Paleja. W filmie występuje piękna i zmysłowa Karolina Gorczyca. Są bardzo odważne sceny erotyczne i jest ich całkiem sporo. Rzadko w polskim filmie są poruszane tematy, gdzie namiętność i seks jest bardzo ważnym składnikiem naszego codziennego życia.

Można wywnioskować, że „Huśtawka” będzie filmem bardziej oparty na kontraście pomiędzy panią a Karoliną Gorczycą?

Myślę, że tak. Obie prezentujemy dwa zupełnie różne światy. Świat mojej bohaterki jest bardziej sterylny i poukładany, ale też jak się z czasem okazuje nie do końca czysty a nawet zakłamany. Natomiast bohaterka Karoliny Gorczycy przedstawia nam świat artystyczny, szalony i niepewny. Gdzie indziej u niej jest położony środek ciężkości – dla niej życie rodzinne nie jest priorytetem. O ile moja bohaterka nawet z siebie zrezygnowała dla rodziny, tak Karolina nie rezygnuje z niczego. Ona chce mieć wszystko. Tak samo jak mój filmowy mąż, który „chce zjeść ciastko i mieć ciastko”. Dzisiaj jest to problem, który dotyczy wielu z nas, ciężko nam z czegoś zrezygnować. Tyle mamy różnych bodźców, możliwości i tyle rzeczy się przed nami otwiera, że trudno nam dokonać jakiegoś konkretnego wyboru i powiedzieć sobie jasno na czym nam zależy.

d1p4ek5

To są również dwie postawy kobiece. Jedna wyzwolona, współczesna i robiąca karierę nawet kosztem dbania o rodzinę i druga - kobieta, która próbowała gdzieś połączyć bycie matką i pracę, ale jej się to nie udało. To co mnie bardzo intrygowało w mojej roli, to moment kiedy Anna dowiaduje się o zdradzie i zaczyna walczyć nie tylko o swoje małżeństwo, ale zaczyna walczyć tak naprawdę o siebie. Raz, że jest zmuszona wrócić do pracy, ale również wraca do muzyki, do swojej pasji. Zaczyna rozkwitać, zaczyna odnajdywać w sobie kobiecość więc być może dramatyczne zdarzenie jest szansą dla niej na lepsze życie, na wyjście z pewnego stanu uśpienia i zakłamania oraz regenerację.

Pani jest tą dobrą, czy tą złą? A może nie ma takiej postaci w całym filmie?

W tym filmie nic nie jest jednoznaczne, bo życie też takie nie jest. Wydaje mi się, że „Huśtawka” jest filmem mówiącym również o tym, że w momencie, w którym dojrzewamy i wchodzimy w poważne związki, rodzinę, nic nie jest już w naszym życiu takie czarno-białe. Film wcale nie przedstawia biednej, szarej, nieatrakcyjnej starej żony i nagle pojawia się kryzys wieku średniego. Wtedy to młoda, atrakcyjna i zmysłowa kobieta zaczyna się spotykać z żonatym mężczyzną. W „Huśtawce” są dwie silne, równorzędne partnerki. To nie jest tak, że ja gram dobrą postać, bo jestem blondynką, czyli tym aniołem, a Karolina jest tym demonem (śmiech). Na pewno jest gdzieś widoczne to pierwsze skojarzenie oparte na takim kontraście, ale wcale tak do końca nie jest. Ani kochanka nie jest postacią idealna i czystą, ani moja postać. Mąż też nie jest postacią kryształową. To nie jest tak, że on nie kocha żony i rodziny, tkwiąc w kłamstwie. On kocha ale z drugiej strony takie jest życie, że potrafi nas samych zaskoczyć i zawsze niesie ze
sobą jakąś dawkę niepewności oraz tajemnicy. Ten film to historia trójki bohaterów, którzy są gdzieś w tej całej beznadziejnej sytuacji zagubieni i próbują znaleźć wyjście. Film zadaje nam pytanie o to, co jest ważne i jakbyśmy się sami zachowali w takiej sytuacji.

Reżyser w rozmowie z dziennikarzami postawił jeszcze inne pytanie – co nas bardziej rani? Czy lepiej po zdradzie odejść, czy raczej zostać, ale często wbrew własnemu sercu tylko z poczucia odpowiedzialności? Pani osobiście ku jakiej postawie by się bardziej skłaniała?

Dla mnie – mężatki, będącej w związku z jednym mężczyzną od 17 lat, rodzina i dziecko są bardzo ważne. To jest część mojego życia, bez której nie wyobrażam sobie dalszego funkcjonowania. Z drugiej strony myślę, że powinniśmy być dla siebie również najważniejsi. Jeżeli siebie nie kochamy i dla siebie nie żyjemy, to nie jesteśmy w stanie dać szczęścia innym, choćby swojej rodzinie. Zdarzają się takie przypadki, że ktoś na fali pierwszego zauroczenia wychodzi za maż, albo dziewczyna zachodzi w ciążę i przez to decyduje się na małżeństwo… Wydaje im się, że ten świat po ślubie będzie od teraz tą strefą życia poukładaną, ustabilizowaną, że już wszystko jest zaklepane. A tak w życiu nie jest. Jeżeli ktoś jest w związku nieszczęśliwy to nie może dać szczęścia innej osobie. W takiej sytuacji trzeba postawić przede wszystkim na własne szczęście, żeby móc współżyć z ludźmi dookoła. W miarę upływu lat, czasu i doświadczeń życiowych nabieram też takiego przekonania, że bardzo trudno jest dać komuś jedną receptę na życie.
Kiedyś, jak byłam młodsza świat wydawał mi się wyłącznie czarno-biały i wszystko było prostsze. W tej chwili widzę dużo więcej barw, zdarzają się odcienie szarości. Dzisiaj trudno jest zadeklarować, że „Nie! Nigdy nie wybaczyłabym zdrady!” albo „Nie! Nigdy bym tego nie zrobiła!”, bo nie wiemy i nawet nie podejrzewamy co nam życie przyniesie, i co wtedy dla nas się okaże ważniejsze. Choćby w przypadku mojej bohaterki… Bardzo złe doświadczenie i w zasadzie tragedia życiowa powoduje, że ona dostaje coś od życia zupełnie innego. Może w kontekście całego życia okaże się, że było to dobre doświadczenie.

Pani sama po ponad dekadzie budowania kariery aktorskiej zmieniła nazwisko z okazji 10. rocznicy ślubu. Mimo wszystko, czy nie bała się pani tej zmiany, że być może w jakimś stopniu skomplikują się przez to sprawy zawodowe?

Bałam się i dodatkowo spotykałam się z negatywnymi reakcjami ludzi, z którymi też pracuje. Kiedy mówiłam, że noszę się z zamiarem zmiany nazwiska i odczuwam coraz mocniej tą potrzebę, wszyscy odradzali mi ten krok. Mówili „Dobrze, zmień sobie nazwisko. W papierach bądź Orleańska, ale też się nie wygłupiaj… Po tylu latach pracy i po serialu Złotopolscy, ludzie kojarzą Cię z nazwiskiem Pierzak”.

d1p4ek5

Ja się tego bałam, ale przyszedł też taki czas w moim życiu, że sobie powiedziałam: „Czy ja żyje dla innych, żeby inni byli zadowoleni z tego jak ja postępuje? Czy ja żyję dla samej siebie?” I jeżeli mam potrzebę, którą chcę zrealizować, to nie mogę patrzeć na innych i zastanawiać się nad tym. Poza tym myślę, że jest to dla mnie taki motor, żeby szybciej zapracować na to nowe nazwisko. Los przyniósł też taką możliwość, że obecna jesień jest dla mnie bardzo pracowita – coraz częściej będzie pokazywany w telewizji serial „Licencja na wychowanie”, 2-go września miał premierę mój kolejny serial, w którym występuję – „Szpilki na Giewoncie”. Mam też zrobione cztery filmy, które czekają na swoją premierę na dużym ekranie. I to jest dokładnie to, co mówiłam wcześniej w kontekście „Huśtawki”, że nigdy nie wiemy co dla nas może będzie lepsze. Jeżeli intuicyjnie jesteśmy przekonani do czegoś i w to bardzo wierzymy, to powinniśmy to robić. Poza tym poczucie przynależności do mojej rodziny, narodziny córki – to wszystko
dało mi chęć i energię do zmiany swojego nazwiska.

Teraz przedstawia pani całemu światu nową Joannę Orleańską, którą wszyscy doskonale znamy. Jednak w zupełnie nowym wydaniu…

No nowym, tak… Może faktycznie coś w tym jest. Ale tak szczerze powiem, że jakaś wibracja tego nazwiska i tego, że ja się zmieniłam sprawia, że świat wokół mnie zaczął się zmieniać. Na przykład w tym roku zakończyliśmy prace nad serialem „Złotopolscy”. Może doszukuję się w tym zbyt dużej symboliki, jednak rzeczywiście coś takiego się dzieje. Nie ma co zbyt wiele tutaj mówić – lata lecą, z dziewczyny stałam się kobietą, a poza tym chyba jednak fajniej brzmi - Orleańska.

Mocne, silne nazwisko.

Tak (śmiech). Mocne nazwisko, Joanna Orleańska.

Wracając do filmu. Tomasz Lewkowicz jest debiutantem. Trudno było zaufać młodemu twórcy nie tylko w kwestii filmów, ale również w dziedzinie rozumienia miłości? Jak się układała współpraca? To jest debiutant, ale – jak to często w polskiej kinematografii się zdarza - to doświadczony, dojrzały mężczyzna. To nie jest młody człowiek, który właśnie skończył studia. Zaintrygowało mnie to, że Tomek przez wiele lat zajmował się zupełnie czymś innym. Nagle poczuł pasję i chęć zrealizowania swoich marzeń. Wtedy, w dojrzałym już wieku, poszedł na studia do prywatnej szkoły filmowej Macieja Ślesickiego, a potem za własne pieniądze wyprodukował film. Mnie się właśnie to podoba, że można w każdym momencie swojego życia wszystko zmienić. Teraz weszłam w taki wiek, gdzie skończyły się okresy ślubów i chrzcin, teraz zaczyna się w moim środowisku i wokół mnie etap rozwodów. Przez ten fakt temat filmu „Huśtawka” jest mi, niestety, dosyć dobrze znany. Lubię
pracować z debiutantami, i w filmie i w teatrze. Nawet mi się wydaje, że mi się lepiej gra u debiutantów, ponieważ oni zostawiają mi większy margines swobody aktorskiej i zaufania. Dodatkowo nutka niepewności i dreszczyk emocji, które są wynikiem niewiadomej - czy się to wszystko uda, czy też nie i na jakiego twórcę początkujący reżyser wyrośnie. To wszystko jest również dla mnie ekscytujące. Bardziej doświadczony i wykrystalizowany twórca, często narzuca jakąś swoją wizję, w którą musimy się wpasować i nie do końca w tym wszystkim potrafimy się odnaleźć. Teraz czeka również na premierę film „Zwerbowana miłość” w reżyserii Tadeusza Króla, który także jest dojrzałym debiutantem. Robił wcześniej dokumenty, a teraz debiutuje fabułą.

Właśnie chciałam ten temat jeszcze bardzie rozwinąć, bo całe szczęście dla polskiego kina, teraz debiutanci coraz liczniej i bardziej sukcesywnie przejmują władzę nad współczesnym filmem w Polsce. I to Lewkowicz i
Katarzyna Rosłaniec, Marcin Wrona oraz Paweł Sala wprowadzają - można by powiedzieć - Polską Nową Falę.

Tak to prawda, zaraz się pojawi w kinach „Matka Teresa od kotów” - bardzo dobry debiut.

d1p4ek5

No właśnie, w takim razie czy warto stawiać na młodych debiutantów? Czy to oni są przyszłością i budują teraz klasykę polskiego kina?

Oczywiście! Przyszłość zawsze należy do młodych. Tak jest po prostu świat skonstruowany. Gdyby oni nie szli do przodu, gdyby się nie rozwijali to byśmy już dawno wyginęli. To młodość popycha świat do przodu i w nich jest siła, co oczywiście nie zmienia faktu, że dojrzałość i doświadczenie też jest wartością samą w sobie. W dzisiejszym świecie czasami o tym zapominamy i nie szanuje się ludzi starszych. W obcych kulturach, człowiek stary i doświadczony jest wręcz ośrodkiem kultu. Dzisiaj tak łatwo zrobić karierę i tak łatwo się przebić przez media oraz współczesny świat, że zapominamy i krzywdząco wydajemy pewne wyroki. Sama jestem bardzo daleka od mówienia „Teraz tylko młodzi a starzy są straszni i nic nie zrobili”. Trzeba pamiętać, że to oni tworzyli kiedyś historię polskiego filmu i teatru. Należy im się za to szacunek. Natomiast z drugiej strony świat musi iść do przodu, wtedy pojawiają się młodzi i przejmują pałeczkę.

Czyli klasyka to jest nadal nasze dziedzictwo, ale teraz nadeszła era nowego pokolenia.

Tak mi się wydaje. Jest też taka możliwość, że możemy wziąć świat w swoje ręce i to dosłownie. Pojawiły się m.in. tanie kamery cyfrowe, więc jeżeli ktoś ma naprawdę ogromną potrzebę powiedzenia czegoś, to nie musi mieć 600 tysięcy złotych, żeby zrobić film. Świat się otworzył i może też dlatego coraz więcej jest debiutów. Tak jak w przypadku Tomka Lewkowicz, który zaryzykował i zrobił coś zupełnie niezależnie. Ja też mu w tym pomagam, ponieważ wzięłam los w swoje ręce i prowadzę firmę produkcyjną („Pro Ciemna” – przyp. red.), która się zajmuje m.in. postprodukcją dźwięku, promocją i pomagamy też w dystrybucji „Huśtawki”. Po części stałam się tym motorem, który sprowokował wręcz Tomka, żeby zdecydował się na niezależną produkcję. „Pro Cinema” jest również dystrybutorem tego filmu. W kraju mamy kilku dystrybutorów, którzy okupują rynek i nagle przy tym monopolu okazuje się, że są też możliwości na inne działania. Wystarczy chcieć i mieć może nie kolosalne pieniądze, ale jakiś tam budżetem, by zrobić coś
samemu. Osobiście trzymam kciuki za młodych ludzi i jak tylko mogę to staram się im pomagać. Myślę, że wystarczy po prostu bardzo chcieć coś zrobić, kochać to co się robi i wierzyć w to, bo czego najbardziej nie znoszę to takiego zasłaniania się. Bardzo często można usłyszeć „nie mogłem się przebić, bo starzy, bo nie ma pieniędzy, bo to, bo tamto…”. W związku z tym tkwią w jakimś uśpieniu i nic nie robią. Są ludzie, którzy walczą, żeby coś osiągnąć, coś zrealizować. Na przykład Magda Piekorz, która po filmie „Pręgi” dostała wszystkie możliwe nagrody w kraju, wynieśliśmy ją na piedestał, a w tej chwili trudno jej zrealizować kolejne projekty. To też jest taka specyfika w naszym kraju, że czasami ludzi każemy za sukces. Jednak mimo to Magda się nie ugięła, nie poszła robić tandetnych seriali i nie poszła w świat komercji. Mimo, że jest jej trudno i pewnie komercyjne kino, byłoby tą łatwiejszą drogą, idzie ciągle swoją ścieżką i za to również należy się jej ogromny szacunek. Nie ma co się oszukiwać. Ludzie
się mnie pytają, dlaczego ja się decyduje na takie filmy, czy na śmakie filmy, co ogólnie w kontekście polskiego kina jest śmiesznym pytaniem, dlatego że nasz rynek jest tak mały, produkcje rodzime są tak nieliczne, że nie możemy sobie zaplanować kariery w naszym kraju. Tymczasem na świecie aktorzy zaczynają od tandetnych seriali lub produkcji wenezuelskich…

… i kończą u Scorsesego.

Dokładnie. Tylko, że później nie wracają do tandety. A u nas aktorzy, którzy tworzyli historię polskiego filmu, nagle proszą się o rolę w produkcji pokroju Wenezueli, bo nie wiedzą co robić, bo nie ma dla nich miejsca, a trzeba zarabiać na chleb. Jak widać nasz rynek filmowy jest postawiony na głowie i dlatego byłabym daleka od jednoznacznych, radykalnych osądów.

Wiele filmów do dziś, co jest szokujące, są realizowane, a później leżą na półce. Może i nigdy nawet nie doczekają się własnej premiery.

Sama mam dwa filmy, z którymi nie wiem co dalej będzie. Włożyłam w nie kawał serca i życia, ale nie mogą znaleźć dystrybutora. Czasami przy takich sytuacja jest potrzebny łut szczęścia, niekiedy trzeba mieć układy - różne rzeczy decydują o kinowej premierze. Z drugiej strony dla dystrybutorów to jest duże ryzyko wspieranie małych, niezależnych filmów. Niosą ze sobą ryzyko, że nie zdobędą milionowej widowni, a dzisiaj chcemy mieć wszystko szybko i łatwo. Chcemy od razu mieć ogromne zyski. Oczywiście, trzeba mieć marzenia i piąć się do góry, ale często ta cena, którą trzeba zapłacić za wysoki Box Office jest taka, że długo ze wstydu nie wychodzimy spod stołu. To już jest kwestia sumienia i własnej wartości każdego z nas.

d1p4ek5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1p4ek5