Trwa ładowanie...

Tomasz Pstrągowski: Powrót Króla

Tomasz Pstrągowski: Powrót KrólaŹródło: Walt Disney Pictures
d33q0xt
d33q0xt

Roger Ebert, dziennikarz "Chicago Sun-Times", jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich krytyków filmowych pisał w 1994 roku: "Moja generacja dorastała w żałobie po matce *Bambi. Teraz nadszedł «Król Lew» ze śmiercią Mufasy". Sekundowała mu Janet Maslin ze słynnego "The New York Timesa": "Nikt nie ma szans z geniuszem, precyzją i miłością, z jaką Disney produkuje swoje filmy". Debiutujący właśnie film o Simbie i jego drodze na Lwią Skałę był szczytowym osiągnięciem przeżywającej drugą młodość wytwórni. I najprawdopodobniej ostatnim wielkim tradycyjnym filmem animowanym.*

Kryzys w świecie baśni

Gdy w 1966 roku Walt Disney zmarł na raka (wbrew popularnej legendzie miejskiej jego zamrożone ciało nie czeka, aż ludzie wymyślą lekarstwo na tę chorobę) dla firmy przyszły ciężkie czasy. Wprawdzie tuż po jego śmierci ukazała się jeszcze słynna "Księga Dżungli", ale na długi czas był to ostatni wielki film Disneya. Zastępujący go na stanowisku prezesa rady nadzorczej brat Roy nie radził sobie tak dobrze z interesami, a sytuację pogorszyła jeszcze jego szybka śmierć w 1971 roku, po której nastał chaos we władzach spółki

Sytuację dodatkowo komplikował fakt, że lata 70. w ogóle nie były lekkie dla kina rozrywkowego. Amerykańskim przemysłem filmowym niemal na dekadę zawładnęło bowiem Nowe Hollywood - grupa młodych, ambitnych reżyserów, kręcących nowatorskie, wymagające filmy dla myślącego widza. W kinach rządziły takie tytuły jak "Ojciec chrzestny", "Taksówkarz" czy "Bonnie i Clyde", a przeciętny widz był dobrze wykształcony, dorosły i zbuntowany. I nie w głowie mu były bajki dla dzieci. Owszem, Disney wciąż produkował świetne filmy, ale brakowało widzów, którzy mogliby je pokochać. Kto dziś pamięta uroczą "Aryskotrację" czy lisiego "Robin Hooda"?

d33q0xt

Przepis na przebój

Odwilż przyszła dopiero w drugiej połowie lat 80., gdy Kino Nowej Przygody - zapoczątkowany przez Stevena Spielberga i George'a Lucasa nurt przebojowych superprodukcji nastawionych na czystą rozrywkę - na dobre zawładnęło Ameryką i przypomniało widzom, że filmy mogą bawić. W 1984 roku władzę nad Walt Disney Company przejął Michael Eisner i doprowadził do jej ponownego rozkwitu. Pierwszą oznaką nowej jakości była "Mała syrenka" (1989). A w przekonaniu, że to nie jednorazowy sukces, utwierdziły krytyków kolejne adaptacje baśniowych historii - "Piękna i Bestia" (1991) i "Aladyn" (1992). Tak rozpoczęła się dekada nazywana czasem renesansem wytwórni.

Wydawało się, że magicy Disneya znów odkryli uniwersalny przepis na sukces. Wszystkie trzy filmy oparto na klasycznych baśniach - "Małą syrenkę" spisał w XIX wieku Hans Christian Andersen, opowieść o Aladynie można znaleźć w "Baśniach z tysiąca i jednej nocy", a "Piękna i Bestia" to tradycyjna, ludowa bajka francuska, znana od co najmniej XVIII wieku. Wszystkie też miały bardzo sprecyzowanego odbiorcę. Skierowane były do dzieci, także tych najmłodszych, więc usunięto z nich cały mrok oryginałów (zwłaszcza "Mała syrenka" jest baśnią dość ponurą; w finale książę żeni się z inną, przez co główna bohaterka wpierw chce go zamordować, a później popełnia samobójstwo). Wszystkie wreszcie opowiadały historie przepełnione szczęściem - o wielkiej miłości, spełnionych marzeniach i potworach (Bestii i Dżinie), które okazują się nie być takie straszne.

Kiedy więc w kinach zagościł "Król Lew", krytycy byli zdumieni, że ludzie Disneya nie stworzyli kolejnej produkcji według sprawdzonego wzoru.

d33q0xt

Niech żyje Król!

Po pierwsze "Król Lew" opowiadał oryginalną historię. Na ten fakt zwracali uwagę niemal wszyscy liczący się recenzenci (chociażby cytowani już wcześniej Ebert i Maslin). Owszem, inspirowaną Biblią, afrykańskimi podaniami i "Hamletem", ale jednak będącą czymś znacznie więcej, niż tylko ugrzecznioną adaptacją. W filmie skierowanym do młodzieży taka decyzja zawsze wiąże się z ryzykiem. Bohaterowie "Króla Lwa" byli nowi. Widzowie poznawali Simbę, Mufasę i Nalę dopiero na sali kinowej, nie wychowywali się wsłuchani w opowieści o nich. Nie wiedzieli więc, jak potoczą się ich losy. Nie mogli się też przygotować na tragiczną śmierć Mufasy.

To druga rzecz, która odróżniała "Króla Lwa" od poprzedników. To nie był film dla małych dzieci. Ojciec Simby, umierający na jego oczach, to jeden z najsmutniejszych obrazków w historii współczesnego kina. I chyba najsmutniejszy moment we wszystkich filmach Disneya (choć zdaniem serwisu fanpop.com zajmuje miejsce 2, za śmiercią mamy Bambi, a w rankingu guyism.com wyprzedza go wstęp do filmu "Odlot"). Wymowę tej sceny wzmacnia jeszcze fakt, że Skaza obarcza Simbę winą za tę śmierć, a zaraz potem rozkazuje hienom go zamordować.

d33q0xt

Nie dla dzieci były także odwołania, przemycone przez scenarzystów. Cała historia, opowiadająca o zemście za zamordowanie ojca-króla, była oczywistym nawiązaniem do szekspirowskiego "Hamleta", ale znalazły się i dyskretniejsze nawiązania. Chociażby do biblijnych przypowieści o wielkich wygnanych, którzy powracają w chwale, Mojżeszu i Józefie. Czy do nazizmu - gdy Skaza przemawia do maszerujących przed nim hien wygląda niczym Hitler przyjmujący defiladę Wermachtu.

To sprawiło, że "Król Lew" był czymś świeżym i nowym. Łapał za serca, nie traktował widzów z góry, opowiadał zaskakującą historię. Wciągającą także dla dorosłych. Rozgrywającą się w egzotycznej scenerii i odważnie korzystającą z oryginalnych rekwizytów, takich jak szamanizm czy animistyczna przypowieść o kręgu życia. Do tego doskonale zanimowaną (to jeden z pierwszych filmów animowanych, przy których wspomagano się komputerami) i świetnie zaśpiewaną. To ostatnie to zasługa niezwykłego tria: popowego giganta Eltona Johna, hollywoodzkiego wyjadacza Hansa Zimmera ("Incepcja", "Gladiator" i wiele, wiele innych) i autora musicali Tima Rice'a ("Jesus Christ Superstar" i "Evita").

d33q0xt

Złota góra

"«Król Lew» jest czymś więcej niż ostatnie filmy Disneya. Jest wystarczająco donośny by być nie tylko świetną kreskówką, ale i angażującym emocjonalnie, cierpkim filmem" - podsumowywał Owen Gleiberman w tekście dla wpływowego "Entertainment Weekly". "Klejnot w koronie współczesnej disneyowskiej animacji" pisał "Hollywood Reporter". "Królewska uczta" zachwycał się "Rolling Stone".

Te recenzje nie pozostały bez oddźwięku - reakcja widzów była oszałamiająca. Kosztująca 45 milionów dolarów animacja zarobiła na całym świecie niemal 800 milionów i stała się najlepiej zarabiającą klasyczną animacją w historii kina. Jej sukces przebił dopiero tworzony na komputerach "Gdzie jest Nemo?" (2003), ale i z tym nowym konkurentem staromodny "Król Lew" radzi sobie świetnie okupując dziś szóste miejsce na liście najlepiej zarabiających filmów animowanych (bez podziału na klasyczne i komputerowe) i utrzymując się w czwartej dziesiątce najlepiej zarabiających filmów wszech czasów (bez żadnych podziałów).

Niech miarą tego triumfu będzie fakt, że popularność filmu zaniepokoiła ekologów - badaczy hien. Dr Laurence Frank z Uniwersytetu Kalifornijskiego wezwał nawet do bojkotu "Króla Lwa", gdyż utrwalał on szkodliwy stereotyp o tych zwierzętach i mógł się przyczynić do ich wyginięcia. "Co możemy zrobić, żeby pomóc hienom?" - pisał w "African Geographic" - "Idźcie i oglądajcie je. Następnym razem, gdy będziecie na safari powiedzcie przewodnikowi, że jesteście zmęczeni nudnymi, starymi lwami i chcecie zobaczyć hieny. (…) Jeżeli ludzie zarządzający rezerwatami zobaczą, że turyści są zainteresowani hienami, być może wykażą więcej dobrej woli, by je zrozumieć i chronić. Oh, i przede wszystkim, bojkotujcie «Króla Lwa»".

d33q0xt

Pożyczone arcydzieło

Ale wokół "Króla Lwa" pojawiło się także kilka prawdziwych kontrowersji. Podobnie jak wiele innych obrazów Disneya i ten musiał się borykać z zarzutami o rasizm (sam Walt Disney dosyć powszechnie - i jak twierdzi jego biograf Neal Gabler, niesprawiedliwie - uważany był za antysemitę). Dowodzić tego miał fakt, że negatywnym bohaterom - hienom - głosów użyczyli Whoopi Goldberg i Cheech Marin - Afroamerykanka i Latynos. To jedyne postacie mówiące z wyraźnym akcentem, bohaterowie pozytywni mówią piękną angielszczyzną z brytyjskimi lub amerykańskimi naleciałościami.

Publicystka Kathi Maio posunęła się dalej i w artykule dla "New Internationalist" dowodziła, że "Król Lew" to film nie tylko rasistowski, ale i szowinistyczny i homofobiczny. "Chociaż towarzyszka zabaw Simby, Nala, może go pokonać w bójce, kiedy syn Mufasy ucieka ona i pozostałe lwice są bezsilne wobec opresji Skazy (złoczyńcy-krypotogeja, również uwielbianego przez Disneya)" - pisała w 1998 roku.

Najgłośniejsze były jednak spory dotyczące inspiracji. Dla fanów anime sprawa wyglądała prosto - "Król Lew" to amerykańska wersja japońskiej animacji "Kimba - biały lew", autorstwa Osamu Tezuki. Ten legendarny japoński rysownik i animator do dziś uważany jest za jednego z najbardziej wpływowych artystów komiksowych XX wieku. Jego największym dziełem był komiks i serial "Astro Boy", ale nie mniej udany "Kimba" w latach 60. cieszył się dużą popularnością także w Stanach Zjednoczonych.

d33q0xt

Miłośnicy "Kimby" dowodzą, że oba obrazy łączy znacznie więcej niż podobieństwo tytułów (simba to w suahili lew). Wskazują na bliźniacze kadry, wątki, obecną w obu tytułach Lwią Skałę i relacje głównego bohatera z ojcem. Ostatecznym dowodem mają być concept arty zamieszczone w ekskluzywnym wydaniu DVD "Króla Lwa", przedstawiające Simbę jako białe lwiątko. Disney oczywiście wszystkiemu zaprzecza i twierdzi, że wszelkie analogie są przypadkowe

Zmierzch dynastii

Dekada renesansu Disneya trwała jeszcze 5 lat. "Pocahontas", "Dzwonnik z Notre Dame", "Hercules", "Mulan" i "Tarzan" doczekały się świetnego przyjęcia, ale nie powtórzyły sukcesu "Króla Lwa". A złote lata skończyły się wraz z nadejściem nowego tysiąclecia.

W końcu klasyczne animacje przegrały nierówny pojedynek z komputerowymi cudeńkami od Pixara i DreamWorks Animation. W 2006 roku Disney, by ratować swą pozycję, kupił Pixar za 7,4 miliarda dolarów. Nowa szkoła zdobyła serca widzów, a podejmowane co pewien czas próby ożywienia klasycznych animacji nie osiągają wielkich sukcesów. Kosztująca 100 milionów dolarów "Księżniczka i żaba" zarobiła "tylko" 260 milionów.

Na szczęście legendzie "Króla Lwa" to nie przeszkadza. To wciąż jedna z najsilniejszych i najbardziej rozpoznawalnych marek Disneya. W 1998 roku wypuszczono drugą część - opowiadającą o przygodach Kiary, córki Simby (nie warto). 6 lat późnej wydarzenia z pierwszego filmu opowiedziano raz jeszcze, z perspektywy Timona i Pumby (warto). Musicalowa wersja "Króla Lwa" to jedna z najdłużej wystawianych sztuk na Broadwayu i jeżeli wierzyć anglojęzycznej Wikipedii doczekała się już ponad 5300 przedstawień.

Nie ma wątpliwości, że to jeden z najważniejszych i najbardziej wpływowych filmów animowanych w historii. I widzowie o tym pamiętają. Wchodząca właśnie do polskich kin wersja 3D w Stanach Zjednoczonych wyświetlana jest od 16 sierpnia. Zarobiła już 25 milionów dolarów (za BoxOffice.com).

d33q0xt
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d33q0xt