Trwa ładowanie...
witold pyrkosz
20-05-2009 15:59

Witold Pyrkosz: Zwierzenia seniora polskich seriali

Witold Pyrkosz: Zwierzenia seniora polskich serialiŹródło: AKPA
d2kmse5
d2kmse5

Ma 83 lata i dwie daty urodzenia. Jego barwny życiorys mógłby posłużyć za scenariusz filmowy, w którym ścierałyby się ze sobą komedia, dramat i sensacja. W swojej długoletniej karierze aktorskiej był już Pyzdrą w "Janosiku", Wichurą w "Czterech pancernych...", Duńczykiem w "Vabanku", Balcerkiem w kultowym serialu "Alternatywy 4".

Dziś "podwójnie urodzonego" Witolda Pyrkosza możemy oglądać w roli Lucjana, nestora rodu Mostowiaków, w serialu "M jak Miłość". Prywatnie Pan Witold z upodobaniem oddaje się urokom życia domowego u boku, tej samej od 45. lat, żony Krystyny. Przyznaje, że to właśnie ona wybrała go sobie na męża.

**

Lektura Pana książki "Podwójnie urodzony" jest pasjonująca. Wyłania się z niej barwny życiorys człowieka, który życie traktuje vabank. Chyba tylko w przypadku tej nieszczęsnej szkolnej łaciny, o której mowa w książce, poddał się Pan walkowerem...**

d2kmse5

Panie Profesorze walkowerem! Rzeczywiście łacinę sobie odpuściłem. Inne przedmioty zresztą również. Muszę przyznać, że nieszczególnie przykładałem się do nauki. Byłem urwisem, kombinowałem z kolegami, robiliśmy podejrzane interesy, grałem w karty na pieniądze. Lubiłem ryzykować...

**

Wciąż tkwi w Panu żyłka ryzyka?**

Już nie. Żyję na tym świecie prawie 83 lata. Wszystkiego mogę się spodziewać. Ale kondycja, póki co, dobra - odpukać w niemalowane. W środku co prawda ruina, ale na zewnątrz jakoś się trzymam. Nawet pamięć na starość mam lepszą. Zaczyna mnie to niepokoić. Coraz krócej muszę się uczyć tekstu. Przypomina mi się coraz więcej rzeczy z przeszłości.

d2kmse5

**

To chyba dobrze, bo dzięki temu powstała książka. "Podwójnie urodzony" to świetny tytuł. Równie chwytliwy byłby "Zgwałcony za młodu" - a propos dowcipnej historii z gosposią Natalią...**

Oczywiście, że lepszy. W końcu miało to wpływ na całe moje późniejsze życie seksualne. Ale, zanim zostałem zgwałcony, musiałem się urodzić. Historia o moim podwójnym urodzeniu jest bardzo istotna. To klucz do całej książki. Tak że czytelnik nie może czuć się rozczarowany tytułem. Poza tym od tego tytułu wszystko się zaczęło. Nosiłem go w głowie na długo przedtem zanim powstała książka. Urodziłem się 24 grudnia 1926 roku w Krasnymstawie, ale moja babka stwierdziła, że Krasnystaw to zbyt licha mieścina jak dla jej wnuka i wpisano mi jako miejsce urodzenia Lwów. Zmieniła też datę urodzenia, odmłodziła mnie o rok, żebym nie musiał za szybko iść do wojska.

d2kmse5

**

Kiedy rozpętała się wojenna zawierucha razem z ojcem opuścił Pan Lwów, podczas gdy starszy brat został z mamą. Po latach wędrówki ten Lwów, porzucony za młodu, odnalazł Pan we Wrocławiu...**

Nie tylko ja. Przyjechała tam również moja babka i ciotka. Najpierw zostały wysiedlone do Olsztyna. Ciotka była główną księgową w Banku Gospodarstwa Krajowego we Lwowie. Po przesiedleniu pracowała w banku olsztyńskim a potem wrocławskim. Obie miały duże mieszkanie w kamienicy na placu Kościuszki. Lubiłem tam zaglądać.

d2kmse5

**

Ale wiele wody upłynęło w Wiśle i Odrze zanim znalazł Pan swój własny kawałek podłogi. Czy Pana obecny dom pełen jest rodzinnych pamiątek?**

Niestety, niewiele tych pamiątek zostało, ponieważ w trakcie licznych przeprowadzek zginął nam kufer z pamiątkami rodzinnymi. A wiele lat później, kiedy zacząłem swój długoletni romans z "M jak Miłość", gdzieś w produkcji zawieruszył się też mój aktorski dyplom. Tak więc jestem aktorem bez dyplomu. Ale w obecnych czasach to nie problem. Mało to aktorów bez dyplomu kręci się po planach filmowych? **

Kozy, psy, koty. Pański dom przypomina małe schronisko dla zwierząt lub Arkę Noego. Czy nadal hoduje Pan wiśniowy sad?**

d2kmse5

Niestety, zostały tylko czereśnie. Natomiast mamy wokół domu mnóstwo rozmaitych iglaków. Sosny i świerki tworzą pachnący zagajnik. Lipy dają cudowny, orzeźwiający cień. Pośród gałęzi drzew zagnieździły się ptaki, a wśród nich gołębie grzywacze. Wokół domu mamy ogromny trawnik, który regularnie trzeba kosić.

**

Nie ma to jak usiąść we własnym ogrodzie pod lipą, na trawie...**

O! Do tego mamy własne wiewiórki. Rano i wieczorem dostają orzeszki do koszyka, który jest przymocowany do dębu. Kiedy zauważyłem, że sroki wybierają wiewiórkom orzechy od razu zareagowałem. Zagrodziłem im wejście siatką. Ciekawy widok jak sroka bierze orzech w dziób i odfruwa. Ale wiewiórki też są sprytne. Z góry wiedzą, który orzech jest pusty lub popsuty. Kiedy z ciekawości rozłupujemy z żoną orzechy, których wiewiórki nie tknęły, zawsze są puste.

d2kmse5

**

Panie Witoldzie, przeżył Pan z żoną Krystyną 45 lat małżeństwa. Czy wyznała Panu kiedyś, dlaczego wybór padł akurat na Pana?**

Nie. Nadal pozostaje to tajemnicą. Przypuszczam, że nie chce sprawić mi przykrości. Mężczyźnie wydaje się, że wybiera sobie kobietę, a tak naprawdę to ona wybiera jego. Wy drogie panie wybieracie, a nam się naiwnie zdaje, że to nasza zasługa. Mężczyzna podnieca się, że zdobył wybrankę serca. Niepotrzebnie! Przecież to ona zagięła na niego parol.

**

No, ale jak zatrzymać tę kobietę przy sobie, kiedy już jest zdobyta...**

Trzeba ustępować w duperelach. Nie kłócić się o drobiazgi. Jeśli żona chce mnie ubrać pod kolor do swojej kreacji, daję jej wolną rękę. Z natury jestem pantoflarzem. A ten świat tak jest urządzony, że bardziej leniwy wygrywa. Chodzenie do kina, trzymanie się za rączki, tańce? Do tego trzeba energii. Po co mi zmiany?

**

Od dziewięciu lat jest Pan też w "serialowym związku małżeńskim" z Teresą Lipowską. Czy pani Krystyna jest o panią Teresę zazdrosna?**

Tylko wówczas, kiedy przy niej ktoś zapyta: "Gdzie jest pańska żona?". Bo wydaje mu się, że przy moim boku powinna stać Barbara Mostowiak, czyli Teresa Lipowska. Takie qui pro quo denerwuje moją Krystynę, ale zazdrosna nie jest i regularnie ogląda serial. Ja potrafię się opanować. Gdy ktoś mówi "Dzień dobry panie Lucjanie", odpowiadam "Dzień dobry", nie tłumaczę, że mam na imię Witold.

**

Jedna z tych rzeczy, w których podporządkował się Pan żonie, to umowa, że wódkę będzie Pan pił tylko w domu lub, jeśli po za nim, to w jej towarzystwie...**

Zgadza się. Tylko raz nie dotrzymałem obietnicy. Pamiętam, piliśmy w SPATIF-ie, a tu do mnie międzymiastowa z Krakowa. Dzwoni Krystyna. Co robić? Natchnęło mnie w ostatniej chwili, żeby mówić tylko "halo, halo". Dodam, że pomiędzy jednym a drugim "halo" robiłem stosowne pauzy. Gdybym powiedział "halo, halo" jednym ciągiem, od razu by się połapała.

**

Podobnie zacinał się Pan na jednym słowie, kiedy graliście "Wesele" Wyspiańskiego. Wtedy jako Stańczyk powtarzał Pan słowo "Puszczyku, Puszczyku..."**

Tak. I powód był ten sam. **

Serial "Janosik" Jerzego Passendorfera z Panem w roli Pyzdry stał się filmem kultowym. Czy śledzi Pan losy Janosika w wersji Agnieszki Holland - "Prawdziwa historia Juro Janosika i Tomasa Uhorczika?**

Nie. Kiedyś nawet zadzwonił ktoś do mnie z pytaniem, co na ten temat sądzę. Powiedziałem - "Szczęść Boże". Wiem, że Janosika gra tam młody, szczupły i niewysoki aktor. Zupełne przeciwieństwo Marka Perepeczko, który był herosem. Jak stanął i popatrzył na góry, przypominał monumentalny pomnik.

**

Taki film jak "Janosik" wymagał nie lada kondycji. Skąd ją braliście, skoro, jak Pan wspomina, nie stroniliście na planie od wódeczki?**

Jak to skąd? Z młodości. Przecież film realizowaliśmy prawie 40 lat temu.

**

Ale ileż tam trzeba się było nabiegać!**

Może i trzeba było, ale, jeśli chodzi o bieganie, bardzo się oszczędzaliśmy. Do stałego grona aktorów, co rusz dochodzili aktorzy z pobliskiego Krakowa, którzy grali mniejsze rólki i epizody. Jak taki aktor przyjeżdżał na dwa dni zdjęciowe to co przywoził? Zmianę bielizny - ewentualnie, i flaszeczkę - obowiązkowo.

**

Robił Pan na scenie swoim kolegom jakieś dowcipy?**

Bez przerwy. Psikusów i głupich dowcipów nauczyli mnie starsi koledzy. Polem do popisów były zwłaszcza zielone spektakle, czyli ostatnie występy, po których przedstawienie schodziło z afisza. Wiadomo było, że na te spektakle dyrekcja nie przychodziła, więc działy się na nich różne rzeczy. Przychodziły natomiast rzesze ludzi. Bilety wyprzedane do ostatniego miejsca. Komplet absolutny. Oj, działo się! Pamiętam jak w jednym z przedstawień mieliśmy z kolegą podnieść kufer, a tu ani rusz! Wysilamy się, stękamy - kufer ani drgnie. Okazało się, że został przykręcony do podłogi.

**

Jak Pan wspomina szkołę aktorską w Krakowie i uczenie się na pamięć tekstów na Plantach...**

Cudowne lata! Kiedy byliśmy na trzecim roku studiów, szkoła mieściła się przy ulicy Stolarskiej naprzeciw Teatru Słowackiego. Żył jeszcze wówczas Ludwik Solski, który grał tam Judasza Iskariotę. Kiedy mieliśmy przerwę w kształceniu aktorskim, biegliśmy do Słowackiego na tak zwane jaskółki. Mówiło się bowiem: "Jeśli zobaczysz jak Solski umiera na scenie, karierę masz zapewnioną". Cóż, nie doczekaliśmy tego momentu.

**

Jak widać i bez tego udało się zrobić karierę. Dziękuję za rozmowę.**

Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz

d2kmse5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2kmse5