''Stalingrad'': Tym razem Rosja poniosła klęskę
Ten film rozbudził wielkie nadzieje
Bondarczuk chciał w pojedynczym obrazie połączyć wiele rzeczy – na poziomie narracyjnym i estetycznym: dynamiczną akcję, narracje z dwóch frontów, historię miłosną, efektowne sceny batalistyczne i zwolnione tempo rodem z „Matrixa”. W filmie jest wszystko, nie ma w zasadzie meritum – bitwy stalingradzkiej.
Kiedy kilka miesięcy temu w sieci zadebiutował zwiastun najnowszego filmu Fiedora Bondarczuka, pojawiły się głosy, że „Stalingrad” będzie z pewnością jedną z najlepszych produkcji wojennych ostatnich lat. Trudno się dziwić, jego bezkompromisowa „9. Kompania” z 2005 roku spotkała się z bardzo gorącym przyjęciem na całym świecie. Niestety, tym razem się nie udało.
„Stalingrad”, którego budżet zamknął się w kwocie 30 mln dolarów, to kolejna próba przedstawienia jednej z największych bitew II wojny światowej, toczącej się od 23 sierpnia 1942 do 2 lutego 1943 roku.
Zwiastun pierwszego rosyjskiego filmu 3D obiecywał naprawdę wiele. Epicki rozmach, zwolnienia a la „300” czy efekty specjalne rodem z Hollywood” wzbudziły pozytywne komentarze. Do tego stopnia, że produkcja Bondarczuka została ochrzczona „rosyjskim »Szeregowcem Ryanem«”.
Co więc poszło nie tak? Oto wrażenia naszego recenzenta Jacka Dziduszki z seansu „Stalingradu”, który od 29 listopada można oglądać w naszych kinach.