“Nie pamiętam, kiedy ostatnio film tak chwytał mnie za jaja”. Nie za gardło, tylko za jaja. Takie zdanie usłyszałem z ust przejętego widza, rzecz jasna, płci męskiej, po wyjściu z sali kinowej. Nie było to po seansie nowych “Szybkich i wściekłych”, tylko rewelacyjnym irańskim filmie Asghara Farhadiego, który chociaż nie ma krztyny oscarowego rozmachu, zaczyna się od trzęsienia ziemi. Potem - zgodnie z przepisem Alfreda Hitchcocka - napięcie rośnie.