Bartosz Żurawiecki: Lepsze jest wrogiem dobrego

„Każdy może się zmienić“ – oznajmia w finale „Serca na dłoni“ cudownie nawrócony na dobro i filantropię milioner. Ale film Krzysztofa Zanussiego dowodzi czegoś zupełnie przeciwnego: nie każdy może się zmienić.

Bartosz Żurawiecki: Lepsze jest wrogiem dobrego
Źródło zdjęć: © AKPA

29.09.2008 14:24

Krzysztof Zanussi, na przykład, nie może. I chyba wcale nie chce. Z filmu na film podkręca ton katechezy, którą raczy coraz bardziej poirytowanych widzów. W „Sercu na dłoni“ drażni ona szczególnie, bowiem w zamierzeniu film ten miał być komedią. W dodatku czarną komedią, która powinna przecież opierać się na błyskotliwych zachowaniach niemoralnych.

Morały w czarnej komedii są źle widziane. Chyba że są to morały przewrotne. Ale w Zanussim błyskotliwości i przewrotności tyle, co w Benedykcie XVI. To, co miało być przewrotnością okazuje się… kalkulacją – obawiam się, że w dodatku źle obliczoną.

Twórcy „Kontraktu“ (nota bene, to już tamten film był znacznie czarniejszą komedią niż ten najnowszy) wydaje się, że wystarczy uczynić głównym bohaterem demona czternastej kategorii - bogacza Konstantego czyniącego z premedytacją zło - by widz doznał wstrząsu moralnego i poznawczego. Nie doznaje, bo papcio milioner grany przez Bohdana Stupkę oraz jego dwór to figurki wycięte z pożółkłego papieru. Złowrogie manipulacje antyherosa są w swym „wyrafinowaniu“ śmiechu (nie)warte, za to desperacka pogoń za sercem Stefana, samobójcy in spe wydaje się całkiem rozsądnym działaniem. Skoro chłopak i tak chce się zabić, to niech się przynajmniej jego narządy do czegoś przydadzą.

Zanussi bardzo chce być tym razem lekki, zabawny, może nawet trochę cyniczny? Ale kolejne dowcipy lądują nam na nogach, więc, owszem, wykrzywiamy twarz, lecz nie z rozbawienia. No bo skoro nawet gangsterzy prowadzą w „Sercu na dłoni“ sieriozne rozmowy na ważkie tematy etyczne („Nie żal ci ich?“ – pyta z naganą w głosie bandzior swojego kolegę, który rozdał bezdomnym fałszywe banknoty)…

Zanussi wydaje się kompletnie odcięty od wszystkiego, co żywe, dynamiczne i wymykające się sztywnym ramom... garnituru. Od miłości, na przykład. W jego wyobrażeniu uczucie młodych ludzi wygląda w ten sposób, że blady prawiczek trzyma za rączkę drewnianą dziewicę z warkoczem. Komuś się tu epoki i konwencje pomyliło.

Gdy Angelo, zaufany człowiek Konstantego postanawia otumanić ową dziewicę, mówi do niej: „Byliśmy ze Stefanem parą gejów“ (jak to brzmi!, nie znam geja, który tak by się wypowiedział!), a następnie bardzo nieudolnie udaje, że zapałał do dziewczyny namiętnością. Drętwota i fałsz tego przedstawienia z miejsca postawiłyby każdą średnio rozgarniętą osobę w stan podwyższonej czujności. Ale nie u Zanussiego. U Zanussiego dziewczę-tłumok tępym i zbolałym wzrokiem gapi się w podłogę.

Od orgii reżyser również jest odcięty. Toteż bara-bara na party u Konstantego wygląda jak nieudolna kopia polsatowskiego „Disco relaksu“. I nowe prądy filozoficzne są Zanussiemu obce, w każdym razie nie zamierza się zmieniać pod ich złowrogim wpływem. Świadczy o tym „gag“, w którym dekonstrukcja okazuje się największym zagrożeniem dla ludzkości. Zostaje katecheza.

Najbardziej jednak nieprzyjemny w filmie jest smrodek pogardy. Tej samej pogardy, którą ma ksiądz pohukujący z ambony na ciemny lud. Pogardy i w stosunku do milionera, i do ciamiajdy samobójcy, i do serialowych aktorów, którzy nie mają co grać, lecz zawsze mogą podnieść oglądalność, i do Dody, która jako wokalistka pop zasługuje na uśmiech politowania, ale gdyby spróbowała zaśpiewać operę, to od razu stałaby się lepszym człowiekiem. Katolickie moralizatorstwo zabiło w Zanussim resztki artysty.

Ciekawe, czy sprawdzą się kalkulacje marketingowe? Czy tłumy ruszą, by obejrzeć na ekranie telewizyjnych idoli? Szczęść Boże! Wątpię jednak, by obejrzenie „Serca na dłoni“ uczyniło z kogokolwiek „lepszego człowieka“. Może następnym razem zamiast filmu lepszego trzeba nakręcić film dobry?

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)