Skrywał tajemnicę do śmierci. "Na pogrzebie zapanowała konsternacja"
"Były potworne mrozy, ponad dwadzieścia stopni poniżej zera, a do Tadzia spoczywającego w holu Teatru Polskiego schodziły się tłumy z kwiatami. (…) W końcu wszystkiego miłość jest tym, co nadaje znaczenie naszemu życiu" – tak wspomina odejście swojego przyjaciela Tadeusza Fijewskiego reżyser Jerzy Antczak.
W ten sposób przed laty żegnano wybitnych polskich artystów. Tadeusz Fijewski zmarł 12 listopada 1978 roku. Był aktorem, teatralnym, telewizyjnym, filmowym, wyjątkowo charakterystycznym i bardzo lubianym przez widzów. Został zapamiętany z ról, w których wcielał się w bohaterów niezwykle poczciwych, czasami tragikomicznych, sponiewieranych przez życie, ale do końca wiernych swoim ideałom.
Kultura WPełni: Juliusz Machulski o filmach swojego życia i Polsce
W Teatrze Polskim zadebiutował w 1921 roku. Jego filmografia z okresu międzywojennego liczy blisko 30 tytułów. Były to epizody i małe role. Zagrał m.in. w przeboju "Paweł i Gaweł" z 1938 roku, w którym wystąpił obok największych gwiazd polskiego kina – Eugeniusza Bodo i Adolfa Dymszy. Znany był wówczas z ról chłopięcych. Po II wojnie światowej zerwał z tym wizerunkiem i od razu przyjął emploi starszego mężczyzny. A nie skończył jeszcze wówczas 40 lat.
Popularność zdobył za sprawą komedii "Kapelusz pana Anatola" z 1957 roku (w tym samym roku zagrał także w znakomitej ekranizacji opowiadania Marka Hłaski "Pętla"). Fijewski wcielił się w nim w wiecznie roztargnionego kasjera PZU, który w kieszeniach swojego ubrania znajduje skradzioną biżuterię. W sumie powstały trzy filmy z tej serii, a w każdym z nich w postać żony Anatola wcieliła się Helena Makowska-Fijewska. Widzowie, oglądając film, mogli odnieść wrażenie, że ta piękna kobieta nie pasuje do postaci granej przez Fijewskiego. Ale pasowała bardziej, niż można było przypuszczać. Helena prywatnie była żoną Tadeusza.
Wiele osób na pewno zazdrościło Fijewskiemu tak pięknej żony. Helena Makowska-Fijewska, podobnie jak jej mąż, pracowała w Teatrze Narodowym w Warszawie, ale była też śpiewaczką operową. Zachwycała urodą i talentem. Na drodze do pełnego szczęścia małżonków stanął chyba tylko brak dzieci. Gdy Fijewski zmarł, okazało się, że w tajemnicy przed wszystkimi pomagał finansowo podopiecznym z domu dziecka.
"Na pogrzebie, obok trumny wystawionej w foyer Teatru Polskiego w Warszawie, stanęło dwóch chłopców. Zapanowała konsternacja, nie wiedzieliśmy, kim są, wszak wuj nie miał dzieci. Okazało się, że byli to jego stypendyści z domu dziecka. Dwóch osieroconych chłopców, na których wykształcenie łożył, o czym nikt z rodziny nie wiedział" - wspominała siostrzenica Tadeusza Fijewskiego, aktorka Teatru Polskiego, Barbara Dobrzyńska.
Fijewski był bardzo zapracowanym aktorem. Występował w warszawskich teatrach, w teatrach telewizji, w filmach i serialach. Pod koniec lat 60. zagrał chłopa, który pełni rolę przewodnika w czasie bitwy pod Studziankami, ojca Tomka, członka załogi Rudego. Mimo że stary Czereśniak pojawił się tylko w trzech odcinkach słynnego serialu "Czterej pancernych i pies", to i tak stał się jedną z najbardziej rozpoznawalnych filmowych postaci w polskiej kinematografii.
Największe kreacje aktorskie Fijewski miał jednak jeszcze przed sobą. W telewizyjnych spektaklach, takich jak "Notes", "Moralność pani Dulskiej" czy "O szkodliwości palenia tytoniu", który był pierwszym spektaklem TVP w kolorze oraz w dwóch wybitnych filmowych produkcjach. W "Lalce" Wojciecha Jerzego Hasa wcielił się w postać Ignacego Rzeckiego. W serialu "Chłopi" zagrał jedną z najbardziej umęczonych, przegranych bohaterów w historii polskiej kinematografii – Kubę, parobka Boryny.
Ostatnią rolą w karierze Tadeusza Fijewskiego była postać dziadka Fotona w filmie "Pełnia" Andrzeja Kondratiuka, który miał premierę już po śmierci aktora. W scenie, która nabrała symbolicznego znaczenia, Fijewski idzie długo drewnianym pomostem i znika w głębi planu. Tak pożegnał się z widzami.
"Polska Telewizja powtarzała po raz enty ‘Notes’. Kiedy przedstawienie się skończyło, powiedziałem do Jadzi: ‘Zadzwonię do Tadzia i powiem mu, że jest genialny’. Ale było już późno. (…) Tego samego wieczoru Tadzio, powiedział do żony: ‘Wiesz co Halusia, zadzwonię do Jurka. Albo nie, zadzwonię do niego jutro, dziś jest za późno’. Usnął, aby więcej się nie obudzić" – napisał Jerzy Antczak w książce "Noce i dnie mojego życia".