Emocjonalny twórca, emocjonalny film

Wczorajszy dzień XXXI FPFF w Gdyni choć odbywał się 13. 09 nie miał nic wspólnego z pechem. Tym razem, 13 przyniosła szczęście zarówno reżyserom, którzy zostali kilkakrotnie nagrodzeni przez publiczność oklaskami, jak i widzom.

Adam Guziński zaprezentował widzom historię wypalonego pisarza Jerzego Dobrowolskiego (Piotr Bajor)
, który nie dość, że umartwia się z powodu braku weny, to jeszcze oddala się od rodziny. Dopiero choroba synka scala familię.

Emocjonalny twórca, emocjonalny film

16.09.2006 13:35

Adam Guziński przedstawił historię (inspirowaną opowiadaniem „Dziki jeździec” Tarjei Vesaasa) pełną niedopowiedzeń, co wzbudzało u niektórych zarzuty i prowokowało do momentami bezsensownych pytań, jak chociażby: „Na co choruje synek (Krzysztof Lis)
głównych bohaterów?” czy też „Jaka jest sytuacja w małżeństwie Marii (Aleksandra Justa)
i Jerzego (Piotr Bajor)
?” Reżyser sporo musiał się natłumaczyć ze swoich zamierzeń, fascynacji filmowych, doboru koloru zdjęć.

Odrzucał porównania do kina Tarkowskiego, za to chętnie przyznawał się do fascynacji kinem wschodnim, irańskim, w którym według niego ważna jest nie tyle sama akcja, co tok zdarzeń. W swoim filmie chciał pokazać relacje rodzinne, małżeńskie i doskonale mu się to udało dzięki czarno-białym zdjęciom, pojedynczym dźwiękom fortepianu i niezwykłemu skupieniu i koncentracji tego obrazu.

Po „Chłopcu na galopującym koniu” było jeszcze ciekawiej. „Palimpsest” Konrada Niewolskiego zaczyna się jak zwyczajny film kryminalny, szybko jednak sny głównego bohatera Marka (Andrzej Chyra)
zaczynają spójnie przeplatać się z pozorną rzeczywistością zabierając widza do miejsca, gdzie realia bywają jedynie złudzeniem. Widz obserwuje i czuje to samo co główny bohater i tak samo jak on musi w tym filmie sam szukać rozwiązania. Tę może niezbyt misterną, lecz w gruncie rzeczy dość ciekawą łamigłówką zabija niestety dość pretensjonalne zakończenie i scenariusz, który nie jest najmocniejszą stroną „Palimpsestu”.

Jak zazwyczaj, tak i teraz Konrad Niewolski dał widzom coś ekstra. Jeśli w ‘Symetrii’ komuś nie spodobała się warstwa psychologiczna to z pewnością ciekawa była chociaż więzienna grypsera. W ‘Palimpseście’ słabszą historię rekompensują świetne kreacje aktorskie głównych bohaterów (Andrzej Chyra, Magdalena Cielecka, Robert Gonera)
i umiejętnie podłożone ostre, czasem drażniące dźwięki, które nieźle komponują się z żółcią i zgniłą zielenią wszechobecną w kadrach tego thrillera.

Z grzechów i niedociągnięć w „Palimpseście”, porównywanym do "Memento", niestety nie było dane wytłumaczyć się samemu reżyserowi, który wracał właśnie z festiwalu w Toronto i nie mógł stawić się na gdyńskiej konferencji, ale operatorowi kamery (Arkadiusz Tomiak)
, kompozytorowi (Bartłomiej Gliniak)
i jedynemu aktorowi, który pojawił się na konferencji Robertowi Gonerze. Dziennikarze docenili awangardową, świetną muzykę i dobre zdjęcia, bez których ta historia wiele by traciła. Entuzjastycznie został powitany film Jana Jakuba Kolskiego „Jasminum”. Choć najnowszy obraz autora „Jańcio Wodnika” znany jest publiczności kinowej od maja tego roku, wzbudził spory aplauz. Po projekcji reżyser, a także obecna Grażyna Błęcka-Kolska (filmowa Natasza) zebrali wiele pochwał za subtelny, eteryczny, zmysłowy film.

Reżyser miał okazję przyznać się do prywatnych fascynacji filmami Felliniego, zresztą sporo odnośników do jego filmów pojawiło się w „Jasminum”, Tarkowskiego i Kurosawy. Podobno filmy tych reżyserów „przestrzeliły" na skroś pana Jana Jakuba Kolskiego.

Na zarzuty jakoby „Jasminum” było zbliżone do „Pachnidła” Patricka Suskinda, reżyser odpowiadał, że raczej tak nie jest. Co prawda jakiś czas temu ubiegał się o prawa do realizacji filmu opartego o fabułę powieści, jednak nie uzyskał na to zgody. Czy ma żal, że tę powieść zekranizował kto inny? Z całą skromnością i pokorą odpowiadał, że nie. W końcu ma swoje „Jasminum” – eteryczne, wnoszące światło i uśmiech w życie widzów.

W przeciwieństwie do dnia wczorajszego, dzisiaj „bombę” autorzy konkursu przygotowali na zakończenie. „Plac Zbawiciela”, który miał swoją premierę kinową 08 września, został zapowiedziany przez parę reżyserską Joannę Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze oraz przez Ewę Wencel (Teresę) oraz Jowitę Budnik (Beatę).

Historia, którą prezentują autorzy „Placu Zbawiciela” rozgrywa się w pozornie normalnej rodzinie: on, ona, dzieci i teściowa. Jednak jest to historia przepełniona drastycznymi emocjami, antypatiami i zdradą. Skutki nagromadzonych złych emocji kończą się nieomal tragicznie dla bohaterów.

Historia prezentowana przez twórców „Mojego Nikifora” porusza do głębi. Kobieca historia opowiadana jest z dużym wyczuciem i realizmem. „Plac zbawiciela” jest nazywany powrotem do „Długu”. Tym razem jest to historia o kobietach. Historia, której inspiracją była notatka prasowa.

„Plac Zbawiciela” otrzymal na tegorocznym festiwalu najbardziej gromkie brawa. Twórcy wielokrotnie byli chwaleni w trakcei konferencji prasowej za doskonały, realistyczny film. Nie obyło się jednak bez zarzutów. Niektórym nie pasowała zamknięta forma filmu, pozytywne zakończenie. Doskonale skwitowała to reżyserka, pani Joanna Kos-Krauze:

„Sztuka może być wstrząsająca, ale ma obowiązek nie uszkadzać. Trzeba dawać ludziom nadzieję”.

Jej mąż Krzysztof Krauze ma chyba cichą nadzieję na tegoroczne Złote Lwy. W odniesieniu do swojego filmu opowiedział dzisiaj dowcip dotyczący „Tytanica” i spodziewanych 9 Oscarów...

Przyznam, że po dzisiejszych, niezwykle emocjonalnych i interesujących projekcjach, odczuwam niemałe zadowolenie i nie miałabym nic przeciwko, gdyby to „Plac Zbawiciela” otrzymał główne laury festiwalowe. Chociażby za tę nadzieję, istotne problemy społeczne poruszane w obrazie i sporą impresję.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)