Gruba (romantyczna) ryba
Na pierwszy rzut oka - łzawa historyjka o sile marzeń, która pokonuje wszelkie niedogodności losu i obietnicy miłości, która może zmienić świat. Znowu... W rzeczywistości? Szczerze wzruszający film, który lekkim, superinteligentnym humorem, bezpretensjonalnością i walorami rozrywkowymi mógłby obdzielić z pięć polskich produkcji.
21.04.2012 15:02
Doświadczony reżyser Lasse Hallström („Co gryzie Gilberat Grape”, „Czekolada”) z finezją rozgrywa w „Połowie...” skomplikowanie międzyludzkich relacji. Nie szuka wymyślnych pretekstów dla dramaturgicznych zwrotów, stawia na szczerość i prostotę – wszak sam temat i sceneria jest już wystarczająco fantazyjna. Duet McGregor – Blunt działa bez zarzutu. Jest chemia, jest napięcie.
Ukradkiem rzucane spojrzenia, w których kryje się moc tłumionych emocji, zamknięte w konwencjonalnych rozmowach deklaracje uczucia. McGregor świetnie wypada jako konserwatywny profesor rybołówstwa, doktor Alfred Jones, którego niespodziewana sytuacja wytrąca z ram ustabilizowanego życia. To, co do tej pory cenił i postrzegał jako wartość, okazuje się destruktywną rutyną i stagnacją.
Widz obserwuje jak dr. Jones uczy się otwierać umysł i serce, a pomaga mu w tym subtelna – i przepiękna – Emily Blunt. Całej relacji patronuje bajecznie bogaty szejk-romantyk... Odrobina fantazji nikomu jeszcze nie zaszkodziła, prawda?
Szkoda jedynie, że Hallström, który w pierwszym kwadransie filmu wielokrotnie doprowadza publiczność do łez (śmiechu), dość szybko rezygnuje z lekkiego, zabawnego tonu, a „Połów...” staje się pełnokrwistym romantycznym dramatem. Druga połowa filmu zyskałaby lekkość gdyby oddzielono ją choć ułamkiem genialnego, sytuacyjnego komizmu który czyni otwarcie filmu tak spektakularnym. Na szczęście mimo patetycznego potencjału „Połów...” nie topi się w lukrze, zachowuje urok i czar, przez co, mimo poważniejszego tonu, nasuwa skojarzenia m.in. z "Notting Hill".
Reasumując: widzowie, którzy się nie wybiorą na "Połów..." zrażeni koszmarnie słodkim i banalnym tytułem, powinni zwrócić się o rekompensatę do dystrybutora (w polskiej wersji tytułu szczęście zastąpiło łososia...). Bo naprawdę szkoda byłoby, szukając propozycji na luźniejszy piątkowy wieczór, przegapić ten jakże przyjemny, świetnie zagrany i cholernie uroczy film.