Igrzyska śmierci: Kosogłos, cz. 1: Świetny wstęp [RECENZJA]

Ostatnia część „Igrzysk śmierci”, tak samo jak od dłuższego czasu wszystkie tego typu produkcje, została podzielona na dwa epizody. Oczywistym jest więc, że „Kosogłos, cz. 1” jest zaledwie wstępem do kulminacji przygód Katniss Everdeen. Przyznać jednak trzeba, że wbrew obawom, które miałem przed seansem, jest to wstęp bardzo udany.

Igrzyska śmierci: Kosogłos, cz. 1: Świetny wstęp [RECENZJA]

Historia zaczyna się w zasadzie idealnie w momencie, w którym skończyła się poprzednia odsłona, czyli „W pierścieniu ognia”. Po ucieczce z areny 75 Igrzysk Katniss próbuje odnaleźć się w nowym środowisku – jako że jej ojczysty dystrykt 12 został zbombardowany, żyje obecnie pod ziemią, w dystrykcie 13. To tutaj skoncentrowane są główne siły rozkwitającej rebelii, której twarzą i symbolem ma zostać właśnie Katniss.

Trzecia część – a zwłaszcza jej pierwsza połowa – trylogii Suzanne Collins nie obfitowała w zbyt wiele scen akcji. Koncentrowała się raczej na przygotowywaniu rewolucji oraz wewnętrznych przeżyciach głównej bohaterki. Nie inaczej jest w jej filmowej adaptacji, w związku z czym „Kosogłos, cz. 1” jest bardzo nietypowym blockbusterem. Większość momentów, gdy coś się dzieje albo ktoś walczy, została pokazana w zwiastunach. Jest zatem wielką zasługą twórców, że nowe „Igrzyska śmierci” ani przez chwilę nie nudzą – utrzymane w znakomitym tempie sprawiają, że człowiek nawet nie zauważa, kiedy minęły dwie godziny.

WIDEO

Zwiastun:

Wpływa na to kilka czynników. Po pierwsze, mimo że film jest mocno „gadany”, drętwych dialogów znajdzie się tu zaledwie kilka. W zasadzie wszystko, co mówią postacie, ma znaczenie, jest intrygujące i potrafi utrzymać napięcie. Chociaż w przypadku pokazywania rodzącego się buntu łatwo byłoby popaść w nieznośny patos, twórcom udaje się ograniczyć go do minimum poprzez konsekwentne przełamywanie podniosłego tonu humorem. Warto też zwrócić uwagę na stosunkowo niewielką ilość efektów specjalnych, które ani przez chwilę nie wybijają się na pierwszy plan. Są raczej dyskretne i nieefektowne, nie stanowią więc głównej atrakcji. W „Kosogłos, cz. 1” każdy znajdzie coś dla siebie – poza scenami akcji oraz istotnymi rozmowami, znalazł się również czas na luz i wzruszenie. Francisowi Lawrence’owi ponownie udało się stworzyć kilka zapadających w pamięć momentów, jak odwiedziny Katniss w szpitalu dla rannych rebeliantów czy atak na barierę wodną należącą do Kapitolu. Wszystkiemu zaś towarzyszy znakomicie dobrana i
skomponowana muzyka.

Drugim bardzo ważny elementem jest aktorstwo. Królową filmu jest oczywiście Jennifer Lawrence, dla której rola Katniss to ważny etap kariery. Bez problemu pokazuje ona coraz większe zagubienie i problemy z emocjami swojej bohaterki, sprawia, że Katniss jest dziewczyną z krwi i kości, za którą każdy, bez mrugnięcia okiem, podążyłby w bój. Na drugim planie ponownie możemy podziwiać świetne kreacje Philipa Seymoura Hoffmana (jest go na szczęście więcej niż w poprzedniej części), Woody’ego Harrelsona i Donalda Sutherlanda. W „Kosogłosie, cz. 1” dołączyła do nich Julianne Moore, również wykonująca swoje obowiązki bez zarzutu.

„Igrzyska śmierci” mają również tę zaletę, że są zwyczajnie mądrzejsze od większości popkulturowych hitów. We wcześniejszych epizodach krytykowano media, pokazywano jak działa totalitaryzm, tym razem dostaje się specom od marketingu i PR-u. Twórcy dobrze pokazują, że każda rewolucja musi mieć swoją propagandę i symbole, które czasem są znacznie ważniejsze od samej walki. Zarówno Kapitol jak i rebelianci starają się wpłynąć na emocje ludzi i zyskać ich poparcie. A ponieważ używają podobnych metod, widz nie zawsze ma pewność, czy obie strony tak bardzo się od siebie różnią. Mimo wszystkich swoich cech, Katniss na dłuższą metę jest taką samą marionetką w rękach przywódców buntowników jak jej vis-a-vis na Kapitolu. Ta niejednoznaczność również jest sporą zaletą filmu Lawrence’a.

Mimo wszystkich wymienionych zalet widać, że „Kosogłos, cz. 1” to jedynie wstęp do właściwego finału, który w kinach zadebiutuje dopiero za rok. Biorąc jednak pod uwagę, że zwykle takie „przejściowe” części irytują i nie stoją na najwyższym poziomie, przyznać trzeba, że ekipa pracująca przy „Igrzyskach śmierci” zrobiła wszystko co możliwe, aby odbiorcy nie wyszli z kina z poczuciem zmarnowanego czasu. I za to należą się twórcom wielkie brawa.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (42)