Jak się pozbyć złego humoru

Z polskimi komediami często jest tak, że z definicją gatunku niewiele mają wspólnego – są żenujące, a aktorzy w nich występujący wyglądają tak, jakby grali z przymusu. Nie są śmieszne, krytyka wiesza na nich psy, a mimo to właśnie ten gatunek upodobali sobie ostatnimi laty nasi filmowcy. A przecież nie tak łatwo zrobić dobrą komedię. Trzeba wielu czynników, żeby taka produkcja była udana. „Jak się pozbyć cellulitu” to właśnie przykład dobrze zrobionej komedii. Pod tym, może niezbyt zachęcającym, tytułem kryje się naprawdę zabawny i po prostu „fajny” film.

04.08.2011 16:54

Jego scenarzysta, reżyser i producent w jednym - Andrzej Saramonowicz powraca do klimatu swojego pierwszego filmu, nagrodzonego Złotą Kaczką „Ciała” i w przewrotny sposób nawiązuje do niego nawet tytułem. Bo ten cały „cellulit” to akurat nie problem, który nęka główne bohaterki (o czym możemy się naocznie przekonać). Otóż panie mają problem z pozbyciem się… ciała. I to w dodatku ciała, które jeszcze żyje… Ale zacznijmy od początku.

Głównymi postaciami w tym filmie są dwie przyjaciółki, Ewa i Maja, które chcą odpocząć od swojego powszedniego życia i wzorem nowoczesnych kobiet udają się na weekend do spa. Ewa zostawia w domu małego synka, Rubenka, pod opieką niezbyt rozgarniętego, ale kochającego męża Jakuba, a Maja chce być daleko od natrętnego kochanka Krystiana. Przyjaciółki mają nadzieję spędzić trochę czasu w wyłącznie „babskim gronie”, zrelaksować się, poplotkować i ponarzekać na mężczyzn. Czas płynie im wolno i spokojnie na różnych zbiegach upiększających i masażach, a jedynym problemem okazuje się awaria sauny. Oczywiście, jak to w filmie, sielanka nie trwa długo. Panie znajdują w jednym z pokojów skutą kajdankami i zakneblowaną masażystkę Kornelię, która opowiada im makabryczną historię Jerry’ego Rzeźnika, który ją ściga. Naiwne przyjaciółki są tak przerażone, a jednocześnie zafascynowane jej opowieścią, że (przy nieocenionej pomocy pewnego zioła) decydują się na nocną eskapadę, by zdobyć dowody zbrodni Rzeźnika. Pod namową
Kornelii zakradają się nocą do jego ogrodu, by wykopać kości zamordowanych przez niego kobiet. I tak wplątują się w wir niebezpiecznych i szalonych wydarzeń. Zabierają masażystkę, która w międzyczasie okazuje się chemiczką, do domu Ewy, by ochronić ją przed Jerrym. Odkryją przy tym, a przynajmniej tak im się będzie zdawało, kim jest tajemniczy seryjny morderca, którego szuka policja. A to dopiero początek.

„Jak się pozbyć cellulitu” to niebanalna komedia pomyłek. Oferuje naprawdę sporą dawkę humoru i to, z czego słyną największe polskie komedie (choć niezbyt skory jestem od zaliczenia „cellulitu” do jednej z nich) – zabawne i błyskotliwe dialogi. Ale czas pokaże, czy choć jedna linijka tekstu przejdzie do języka potocznego… Cała intryga oparta jest na naiwności głównych bohaterek i różnych stereotypach w relacjach damsko – męskich. Bo przecież gdyby Ewa i Maja miały choćby trochę lepsze zdanie o mężczyznach (co nie przeszkadzało im zresztą ich kochać) i nie uwierzyłyby na słowo dopiero co poznanej kobiecie (tylko dlatego, że opowiadała o tym, do czego zdolne są te bydlaki, faceci) to wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale w takim przypadku – nie było filmu i nie doszłoby do tylu zabawnych (a także i niebezpiecznych) sytuacji.

Saramonowicz z pełną świadomością i premedytacją czerpał z różnych gatunków kina amerykańskiego. Stąd mamy tu wystylizowane i dopracowane sceny żywcem wzięte z horroru, harmonijnie zresztą wplecione w rytm całego filmu. I to właśnie pomieszanie gatunków stanowi o wyjątkowości tej produkcji. Reżyser zdecydował się na odważne posunięcie, udało mu się zgrabnie połączyć fabułę lekkiej i zabawnej komedii kryminalnej z elementami kina grozy. Wplótł w to jeszcze nawet sceny musicalowe, zachowując przy tym umiar i właściwe proporcje, dzięki czemu w jego filmie nie ma żadnych zgrzytów. Dodatkowo podzielił film na sześć części plus epilog, a to wszystko sprawia, że całość jest doszlifowana i dobrze wykończona. Ogląda się to z wszystko przyjemnością. Brawa dla reżysera za to, że spróbował zrobić coś nowego, odbiegającego od standardów w polskim kinie.

„Jak się pozbyć cellulitu” nie byłoby tym samym filmem bez Dominiki Kluźniak. Grana przez nią Ewa jest bez wątpienia najsympatyczniejszą postacią na planie. Naiwna, trochę roztrzepana, robiąca karierę jako kurator wystawy narzędzi tortur (trzeba zobaczyć z jaką pasją opowiada o żelaznej dziewicy albo oryginalnym krześle elektrycznym z Sing-Sing), a w dodatku oddana żona i matka – po prostu nie sposób jej nie lubić. Ta postać to próba, zresztą całkiem udana, zbudowania roli nowoczesnej Polki, bazująca na stereotypach, ale też i próbująca wyznaczać nowe trendy. W dodatku jest zabawna, a Kluźniak zagrała ją rewelacyjnie. Grająca Maję Maja Hirsch stworzyła wiarygodną postać, ale nie wniosła wiele swoją grą do filmu. Natomiast jeśli chodzi o Kornelię, to mam wrażenie, że nie do końca został wykorzystany potencjał tej postaci, chociaż Magdalena Boczarska bardzo się starała. Z ról męskich na pewno warto wspomnieć o Wojciechu Mecwaldowskim, grającym Krystiana. Był świetny w tej pełnej pasji i trochę szalonej postaci
zazdrosnego kochanka, typowo komediowego charakteru, którego w takiej komedii nie powinno zabraknąć. No i mamy tu jeszcze Tomasza Kota (Zgirski), ale o nim nie będę nic pisać – to po prostu trzeba samemu zobaczyć (i ocenić, czy wypadł świetnie, czy tylko przeciętnie).

„Jak się pozbyć cellulitu” to dobra propozycja na letnie deszczowe popołudnia i wieczory. Gwarantowana dobra zabawa. A i przeciwnicy polskich komedii mogą go obejrzeć, żeby się przekonać, że nie jest z nimi tak źle.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)