Nie wiedziała, że słyszy jego głos po raz ostatni. Tak brzmiały te słowa
Dla Polaków na zawsze pozostał rosłym i dobrym Janosikiem. Choć ta rola w jakiś sposób ograniczyła jego dalszą karierę, Marek Perepeczko był wdzięczny za miłość, jaką okazywali mu widzowie. 17 listopada mija 20 lat od jego śmierci. Tak jego żona Agnieszka wspomina ich ostatnią rozmowę.
Trudno dziś uwierzyć, że Marek Perepeczko jako chłopiec uchodził za słabowitego, chorowitego i latami był w szkole raczej obiektem drwin niż podziwu. Dopiero ojciec namówił go, by spróbował swoich sił w sporcie. Szybko okazało się, że wystarczy odrobina determinacji, a Perepeczko potrafi nie tylko dorównać rówieśnikom, ale wręcz ich prześcignąć. Trenował wioślarstwo, biegał, grał w koszykówkę, ćwiczył judo, a z czasem zaczął poważnie interesować się kulturystyką. Aktorstwo pojawiło się w jego życiu zupełnie przypadkiem - a gdy, ku własnemu zdumieniu, dostał się do szkoły teatralnej, pomyślał, że być może właśnie w tym kierunku powinien pójść.
Po latach przyznawał jednak, że decyzja o podjęciu studiów aktorskich nie była szczególnie przemyślana. Miewał momenty zwątpienia - zastanawiał się, czy nie zrezygnował z kariery sportowej na darmo. Na boisku radził sobie znakomicie, a tymczasem scena wiązała się z ogromną tremą i koniecznością uczenia się tekstów, czego nie znosił. Paradoksalnie, imponująca sylwetka, nad którą tyle pracował, stała się dla niego przeszkodą. W latach 60. polskie kino stawiało na wizerunek szczupłych, nieporadnych intelektualistów - postaci melancholijnych, przegrywających życie. Perepeczko reprezentował dokładnie odwrotny typ i dobrze wiedział, że reżyserzy mają kłopot z obsadzeniem go w rolach. W efekcie przez długi czas nie miał okazji udowodnić, co potrafi - ani na deskach teatrów, ani przed kamerą.
"Kultura WPełni". Daniel Olbrychski nie zamierza milczeć. "Dlaczego miałbym mieć odebrany głos?"
Rozbójnik
W 1974 roku nadeszło wreszcie przełomowe wydarzenie: Marek Perepeczko został Janosikiem. Po premierze serialu jego popularność wystrzeliła jak rakieta. Można było sądzić, że teraz kariera ruszy z kopyta, a role zaczną pojawiać się jedna po drugiej. Stało się jednak dokładnie odwrotnie. Postać zbójnika okazała się dla aktora zarówno trampoliną do sławy, jak i... klatką.
- Janosik mnie zaszufladkował. A to dla młodego aktora nie jest pomocne - mówił później w "Tygodniku Ciechanowskim". - Nie popadłem przez to w rozpacz. Liczyłem, że kiedyś pojawi się rola, która odetnie mnie od Janosika. A popularność Janosikowa w jakimś sensie zaspokajała moją próżność. Wielu znaczących, przełomowych rzeczy w życiu nie zagrałem. Moje dokonania są, jakie są. Może nie wykorzystano moich predyspozycji. Ale czy trzeba o tym trąbić i snuć rozważania, co by było gdyby?
Miłość
Choć praca nie dawała mu satysfakcji, w życiu prywatnym nie mógł narzekać na brak szczęścia. Już na etapie składania dokumentów do szkoły teatralnej poznał Agnieszkę Fitkau, również marzącą o aktorstwie. - Zrobił na mnie piorunujące wrażenie. On twierdził, że ja na nim też - wspominała w "Gazecie Pomorskiej". - Kiedy okazało się, że nie dostałam się do szkoły, bardziej niż tym przejmowałam się myślą, że stracę chłopaka, który tak bardzo mi się spodobał. Może to była miłość od pierwszego wejrzenia?
Pobrali się w 1966 roku. Ich małżeństwo bywało burzliwe: oboje mieli mocne, trudne charaktery, ale łączyło ich równie silne uczucie. Największa próba przyszła w latach 80., kiedy Fitkau wyjechała do Australii i szybko zaczęła tam budować swoją karierę. Perepeczko tęsknił tak bardzo, że zdecydował się do niej dołączyć. Niestety, w przeciwieństwie do żony nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca na drugim końcu świata. Czuł się tam obco i nieswojo, więc po ponad czterech latach postanowił wrócić do Polski.
Samotność i zawodowe rozczarowania coraz mocniej odbijały się na Marku Perepeczce. Z czasem zaczął szukać ukojenia w jedzeniu, w szybkim tempie przybrał na wadze. Agnieszka Fitkau przyglądała się temu z rosnącym niepokojem. Próbowała go mobilizować, prosiła, by zatroszczył się o zdrowie, ale on nie miał w sobie siły, by zawalczyć o formę. Dystans dzielący ich na co dzień - ona mieszkała już wtedy w Warszawie, on w Częstochowie - tylko pogłębiał poczucie bezradności. - Zwyciężał w nim ten męski egoizm. Za każdym razem, gdy mówiłam, żeby zadbał o swoje zdrowie, pewnie myślał, że zrzędzę. Jak to faceci… - podsumowywała po latach.
Pożegnanie
Wreszcie pojawił się promyk nadziei. Perepeczko wrócił na ekran w serialu "13 posterunek", a w Częstochowie powierzono mu stanowisko dyrektora teatru. Miał energię, pomysły i ambicje, ale nie dane mu było utrzymać się na tej funkcji. Zwolniono go w nieprzyjemnych okolicznościach, przy lawinie zarzutów o rzekomą konfliktowość i złe decyzje. Aktor czuł się skrzywdzony i poniżony, więc ponownie wycofał się z życia publicznego. A im bardziej zamykał się w sobie, tym częściej leczył frustrację jedzeniem. Przyjaciele obserwowali jego rosnącą wagę i pogarszający się stan zdrowia z rosnącym lękiem. Sam mówił o tym z gorzką ironią: - Ta nadwaga mnie kiedyś zabije. Dobrze chociaż, że nikt nie będzie po mnie płakał.
16 listopada 2005 roku Marek Perepeczko zjadł kolację z żoną, a później wrócił do mieszkania w Częstochowie. Zanim poszli spać, jeszcze przez chwilę rozmawiali przez telefon. - Powiedział, że jest śpiący i że zadzwoni do mnie jutro - wspominała Agnieszka Fitkau w rozmowie z "Super Expressem". - Nie wiem dlaczego, ale obudziłam się o czwartej nad ranem i już nie mogłam zasnąć. O siódmej zadzwoniłam do Marka. Telefon milczał.
Nie wiedziała wtedy, że właśnie usłyszała jego głos po raz ostatni. Tej samej nocy Perepeczko zmarł na zawał serca.