Pasikowszczyzna 2.0
Władysław Pasikowski odcisnął na polskim kinie ostatniego dwudziestolecia piętno tak mocne, że pojawienie się na horyzoncie jego następcy było tylko kwestią czasu. Kontynuatorem jego szowinistycznych nauk okazuje się Marcin Wrona - człowiek młodej metryki, ale macho starej daty. "Chrzest" to przedłużenie wątków podjętych w zeszłorocznym debiucie, "Mojej krwi". Fabularna konstrukcja jest tu w zasadzie identyczna - konflikt na linii mężczyzna-mężczyzna, kobieta jako upiększający dodatek. Inny jest tylko język - brutalizacja rzeczywistości miesza się tu ze swego rodzaju liryką świata przedstawionego, co standardem w polskiej kinematografii bynajmniej nie jest.
08.10.2010 11:27
"Chrzest" w pierwszej chwili onieśmiela realizatorską precyzją (zdjęcia Pawła Flisa mogą zgarnąć co nieco na nadchodzącym festiwalu Camerimage), ale już w drugiej irytuje światopoglądowym ubóstwem. Wrona wychodzi z prostego założenia - światem rządzą mężczyźni. To oni dzielą pomiędzy siebie jego smutki i uroki, to oni są siłą sprawczą. Kobieta znajduje się niejako na marginesie, sprowadzona do roli trofeum, które można postawić w szklanej gablotce. Podobnie było właśnie w "Mojej krwi", choć tam jeszcze szowinizm pokrywał się maską społecznego uwarunkowania bohaterów.
Tutaj nie może o tym być mowy. Nieważne, czy mamy do czynienia z gangsterami (świetny Adam Woronowicz), uwikłanymi w ciemne sprawki oportunistami (Maciej Zieliński) czy poczciwcami (Tomasz Schurchardt), każdy jest tym samym mizoginem, co niedawni bohaterowie Pasikowskiego. Na pierwszym miejscu stoi samcza duma, na drugim egoizm. Szkoda całego tego obyczajowego kalectwa, bo Wrona okazuje się jednym z nielicznych współczesnych autorów, którzy mogliby wynieść polskie kino na światowe salony. Zaproszenie do udziału w festiwalach w San Sebastian i Toronto nie jest przypadkowe. Szkoda tylko, że cała ta imponująca oprawa służy promocji narodowego zabobonu.