Podobno zachwycili się nim bracia Dardenne...
Kino obyczajowe. Przeżywający niemoc twórczą pisarz, Jerzy, ucieka od zgiełku wielkiego miasta na spokojną wieś. Zabiera ze sobą żonę i synka. Problemy z tworzeniem nie są jego jedynym zmartwieniem. Jego małżeństwo wyraźnie się rozpada. Uczucie między Jerzym a jego żoną Marią wypaliło się. Zostało zastąpione przez rutynę i znużenie. Pojawia się jednak szansa na odnowienie łączących ich więzi. Małżonków zbliża bowiem choroba ich synka.
Cała trójka wybiera się do miasta. Dla Jerzego i Marii ta podróż staje się okazją do refleksji nad ich dotychczasowym wspólnym życiem. Daje możliwość postawienia sobie pytań, przed którymi wcześniej uciekali. Pozwala z dystansu lub w nowym świetle spojrzeć na pewne sprawy. Natomiast dla chłopca wyprawa do miasta jest spełnieniem marzeń o wyprawie do sklepu z zabawkami. Staje się więc niejako namiastką wielkiej przygody.
„Chłopiec na galopującym koniu” to ekranizacja opowiadania norweskiego autora Tarjei Vesasa. Adam Guziński wyczarował z tego prostą, zbudowaną na niedomówieniach, rozegraną w nieśpiesznym rytmie, historię. Pozornie niewiele się w niej dzieje, ale w zagadkowy sposób zmusza ona widza do współudziału. Stawia uniwersalne pytania o sens życia, potrzebę dzielenia go z bliską osobą. Zostawia z nimi widza. Nie śpieszy się jednak z udzielaniem jednoznacznych odpowiedzi.
Podobno „Chłopcem na galopującym koniu” zachwycili się bracia Dardenne...