Polski horror w amerykańskim stylu?
Pierwsze pogłoski na temat realizacji „Silent Lake“ – polskiego horroru z prawdziwego zdarzenia – pojawiły się w mediach już ponad rok temu. Miało nie być śmiesznie, ale autentycznie i przerażająco jak było w „The Blair Witch Project“ (1999) i „Paranormal Activity“ (2007). Udało się niestety tylko jedno – stworzenie niezłej warstwy wizualnej historii, która opowiada się niemal sama w ruchomych ujęciach cyfrowej kamery.
29.06.2013 17:41
Wszystko, co poza tym – struktura narracyjna, dialogi i międzynarodowa ekipa aktorska – jest tak zła, że film wywołuje salwy śmiechu, a nie dreszcze na plecach. I może to dobrze, bo za jakiś czas będzie on hitem przeglądów najgorszych filmów świata. Szkoda tylko, że historia horroru w Polsce nadal będzie się ograniczała do kilku eksperymentalnych produkcji, które zwykle przechodzą przez ekrany kin bez echa. Do dziś pamiętamy nie więcej niż „Medium“ (1985) Jacka Koprowicza czy „Diabła“ (1972) Andrzeja Żuławskiego.
Wiele osób spodziewało się, że „Silent Lake“ Mariusza Kuczewskiego wzbogaci kulturę wyzutą z krwistego strachu i jako film nowoczesny, inspirowany najlepszymi horrorami ostatnich lat, będzie on krokiem polskiej kinematografii naprzód. Sam pomysł na scenariusz wydawał się interesujący. Ze względu na brak polskiej tradycji gatunku, ale wielką chęć Kuczewskiego do zakorzenienia narracji w polskiej kulturze, reżyser sięgnął do pogańskich podań i mazurskich legend. Na nie starał się nałożyć typowe dla gatunku struktury i nie na tym polu poległ nawet najbardziej. Na dno rozpaczy (lub wyżyny radości) sprowadzają historię aktorzy – dwójka Brytyjczyków - Zara Symes (filmowa Linda) i Brice Sedgwick (Peter) oraz polski aktor teatralny, Paweł Hajnos (Karol). Ich gra, dialogi i gesty są nie tyle teatralnie wyjaskrawione, co prawdziwie kiczowate. Za ich sprawą przerażający dramat zamienia się w fenomenalną komedią, na której można się popłakać ze śmiechu.
Jeśli można mieć z tym jakikolwiek problem, polega on na przeczuciu, że owa transgresja nie była zwrotem zamierzonym przez samego reżysera. Jest w „Silent Lake“ kilka jawnie komediowych sytuacji, ale widownia dużo lepiej bawi się w momentach, które miały być dramatyczne lub przerażające. Scenariusz ewidentnie wymagał wielu poprawek, jakie nigdy nie zostały na niego naniesione. A szkoda, bo wystarczyło się zdecydować, w którym kierunku popchnąć produkcję i czy nakręcić historię autentycznie przerażającą czy na tyle przegiętą, by mogła święcić triumfy na przeglądach typu „Pora Zwyrola“.
1/10 vs 10/10