Trwa ładowanie...
d1r3utv
29-06-2012 13:08

Rodzina, ach rodzina...

d1r3utv
d1r3utv

Wyobraź sobie sobotnie popołudnie. Jesteś na rodzinnym obiedzieobiedzie. Twoja matka ma migrenę, ojciec nieznośnie skrobie widelcem o talerz, młodsza siostra puszcza oczko do Twojego faceta, który, zawstydzony, chce Cię uspokajająco złapać za kolano, ale zamiast tego łapie udo ciotki Basi. Zaproszeni są też dalecy kuzyni z oazowej wspólnoty, których ktoś niefortunnie posadził obok sąsiadów gejów i ich neurotycznego ratlerka. Wystraszony nagłym dźwiękiem pies wskakuje na stół i rozlewa czerwone wino na haftowany obrus od babci. Czy masz już w głowie wizję tego, co można było bardziej sucho opisać jednym słowem: „chaos”? Świetnie. Teraz podnieś to do kwadratu, a dostaniesz świat przedstawiony najnowszego filmu Julie Delpy.

Czasy Delpy – wiotkiej i eterycznej blond-trzcinki, która w „Przed wschodem słońca” trzepotała rzęsami w kierunku Ethana Hawke'a, minęły bezpowrotnie. Niegdyś tylko aktorce, obecnie także reżyserce, scenarzystce i producentce, Delpy bliżej teraz do Woody'ego Allena. Nie dosłownie: bo choć czas rzeczywiście niezbyt służy jej urodzie, pod względem fizycznej atrakcyjności od niepozornego autora „Annie Hall” wciąż dzielą ją lata świetlne. Łączy ich natomiast umiejętność tłumaczenia tego, co prywatne, na język filmu, przesączanie jego struktury i treści esencją siebie samych. Neuroza, nerwowość, lęki, nieustanne poczucie absurdu i emocjonalna niestabilność zamiast ich niszczyć, są paliwem, które napędza ich twórczy proces.

Podobnie jak Allen, Delpy zbudowała swoją filmową personę. Marion to jej filmowe alter ego, które poznaliśmy w „Dwóch dniach w Paryżu”. Teraz, trochę odmieniona i nieco starsza, powraca w sequelu reżyserskiego debiutu Francuzki. W międzyczasie rozstała się z Jackiem, przybrała parę kilo i stała się jeszcze bardziej roztrzepana. Od kilku lat żyje z radiowcem Mingusem (Chris Rock), wspólnie wychowują dzieci z poprzednich związków. Z okazji otwarcia swojej wystawy fotograficznej Marion postanawia zaprosić do Ameryki swoją francuską rodzinę. Nie zdaje sobie sprawy, jakie dokładnie konsekwencje może mieć wizyta ojca (w postać Jeannot, podobnie jak w poprzednim filmie, wciela się jej własny tata, Albert Delpy) i siostry, która przywozi ze sobą niespodziewane towarzystwo. Szykuje się wybuchowa konfrontacja różnych kultur, przyzwyczajeń i perspektyw...

Kto inny, niż Julie Delpy, artystka dwujęzyczna, Francuzka od lat mieszkająca w Stanach, mógłby lepiej zaplanować ekranowe francusko-amerykańskie starcie? Na ekranie roi się od sytuacyjnych mikro-żartów, gagów świadczących o doskonałym wyczuciu kontekstu i niuansów, które pojawiają się na przecięciu tych dwóch kultur. Jednocześnie w komediową, z wierzchu błahą tkankę filmu Delpy wplata rozterki i przemyślenia poważnego kalibru. Gdzieś między naigrawaniem się z francuskiego zamiłowania do serów i kiełbasy a dworowaniem z amerykańskiej naskórkowej pruderii znajduje czas na rozważania o sensie związku, trudnej pielęgnacji rodzinnych relacji i kulturowym brzemieniu, które dźwiga każdy z nas.

d1r3utv

„2 dni w Nowym Jorku” chwilami udaje się w rejony metafizyczne i wtedy bywa nieco pretensjonalne. Podane otwartym tekstem rozważania o sensie życia trochę podkopują wiarygodność zdystansowanej, wyluzowanej formy. To też potencjalnie wyczerpujący seans; natężenie słów, wyrzucanych z ust bohaterów w tempie karabinu maszynowego i irytacji nieznośnym ich zachowaniem sięga niekiedy zenitu. Ale przede wszystkim ten film to mały test na auto-dystans. Okazja, żeby z kinowego fotela poobserwować przez chwilę bohaterkę, która na pierwszy rzut oka różni się od nas wszystkim, ale przy bliższym oglądzie okazuje się niebezpiecznie podobna. Popatrzeć na rodzinę, która mimo obcobrzmiącego nazwiska i innego miejsca zamieszkania przypomina może naszą własną. I zaobserwować moment, w którym zaakceptujemy obecny na ekranie chaos, podobny do tego panującego przy sobotnim rodzinnym obiedzie. Jest irytujący, męczący, absurdalny... ale jest nasz.

d1r3utv
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1r3utv