Trwa ładowanie...
d1w9pdd
30-07-2010 13:24

Sceny z życia nieszczęśliwych ludzi

d1w9pdd
d1w9pdd

„Do ciebie, człowieku”…Tytuł ostatniego filmu Roy’a Anderssona brzmi jak urwane w połowie zdanie. Czy szwedzki reżyser portretując swoich bohaterów w ich codziennym, zwykłym życiu, chciał nam coś powiedzieć? Jak można dokończyć tytułową myśl? Może tak: Do ciebie, człowieku, zwracam się, żebyś zmienił swoje życie. Do ciebie, człowieku, apeluję, abyś postarał się być szczęśliwy.

Kim są bohaterowie filmu? To przeciętni ludzie, wraz ze swoimi smutkami, problemami, poczuciem niespełnienia i brakiem zrozumienia ze strony otaczającego ich społeczeństwa. Akcja dzieje się w jednym ze szwedzkich miast, ale równie dobrze mogłaby się toczyć pod każdą inną szerokością geograficzną. Bo to opowieść o Everymanie. Portretowani w filmie Szwedzi obdarzeni są uniwersalnymi cechami, są przeciętni.

Mają nieporywającą, monotonną pracę. Kłócą się ze swoimi życiowymi partnerami, podglądają życie sąsiadów. Wolny czas spędzają w barze. Niekiedy wprost do kamery mówią, że nikt ich nie rozumie. W tym świecie nawet psychiatra ma dosyć swojej pracy. Skarży się, że musi uszczęśliwiać złych ludzi. Kiedyś próbował leczyć ich „ból istnienia” na drodze psychoterapii, teraz zapisuje pigułki.

„Do ciebie, człowieku” składa się z 50 scen, na pozór niezwiązanych z sobą. Niekiedy tylko bohaterowie po raz kolejny pojawiają się w dalszych epizodach. Kamera, podglądająca życie filmowych postaci, jest statyczna i rejestruje szerokie ujęcia. Żadnych zbliżeń, żadnych detali, nie wiemy co kryją spojrzenia bohaterów. Sceny z prawdziwego życia przeplecione są scenami onirycznymi.

d1w9pdd

Brak czasu linearnego, brak następstwa przyczynowo-skutkowego. Everyman uchwycony w nijakości danej chwili. Ale nie dlatego tak trudno ogląda się ten film. W bohaterach odnajdujemy jakąś cząstkę siebie. A przecież nie po to zasiadamy przed ekranem, aby oglądać wytknięte nam nasze ułomności. Chociaż na moment chcemy poczuć się doskonalsi, utożsamić się z bohaterem, który przeżywa wielkie namiętności i jeszcze większe przygody. Natomiast Andersson podtyka nam pod nos lustro, w którym mamy oglądać własne niedoskonałości.

Jest w tym obrazie i poczucie humoru. Nie brakuje surrealistycznych scen. Jednak ogólny wydźwięk filmu jest pesymistyczny. Przeciętność bohaterów raczej smuci niż bawi. Ale nie możemy zapominać, że jest to specyficzny, szwedzki ogląd rzeczywistości. Andersson wyrasta ze skandynawskiej kultury i mentalności. Dlatego nie może snuć „opowieści o zwyczajnym szaleństwie” zerkając z dystansem na siebie i innych.

W filmie niepokojąca jest już pierwsza scena. Bohater budzi się ze snu i mówi, że miał koszmar. Śniły mu się bombowce. Czy ludzie są już tak nieszczęśliwi, że nie potrafią mieć kolorowych snów? Nieustannie powtarzają, że jutro też jest dzień. Jednak nie robią nic, aby zmienić swój los. Może te bombowce symbolizują narastające zło? Bo zło to również brak dobra, czyli nijakość, zaniechanie działania.

W tym samym pokoju, w którym widzimy zrywającą się z sennego koszmaru postać, obserwujemy zawieszoną na ścianie rycinę przedstawiającą Don Kichota z jego wiernym giermkiem. Błędny rycerz na tle mieszkańców szwedzkiego miasteczka jawi się jako zwycięzca, bo chociaż walczył ze swoimi fantasmagoriami, to jednak miał w sobie wolę działania.

Bohaterowie Anderssona mogliby śpiewać za „Raz, dwa, trzy”: „jutro możemy być szczęśliwi/ jutro możemy tacy być/ jutro by mogło być w tej chwili/ gdyby w ogóle mogło być”. Nie bójmy się zwierciadła, które podsuwa nam szwedzki reżyser. Może dzięki niemu nie będziemy powtarzać jak mantry słów piosenki Adama Nowaka. Tylko ruszymy do walki, nawet jeśli to będzie li tylko walka z wiatrakami.

d1w9pdd
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1w9pdd