Światłem malowane
W „Portrecie niedokończonym“ – wspomnieniowej książce, którą w 2005 roku napisał jego syn czytamy, że Stanisław „chciał, żeby ekran miał fakturę niemal malarską, żeby przypominał ikony lub malarstwo El Greca. Szukał sposobu mówienia językiem metafory, kreowania rzeczywistości innej niż codzienna, ta, którą biorą na warsztat dokumentaliści”.
Mówi się, iż jego filmy ujmują swoistą anarchią, że są dowodem jego walki z materią i zachwytu nad światem. Dziś uważa się, że był prekursorem w eksperymentowaniu z obrazem. Tadeusz Sobolewski widział w jego filmach niepokój, jaki widział w oczach artysty, który – choć podobno nie lubił się z Krzysztofem Kieślowskim – zadawał podobne mu pytania. Szukał drogi wyjścia z zastanej rzeczywistości, „przemiany, przekroczenia czasoprzestrzennych ram, losu i śmierci”.
Stanisław Latałło zawsze był artystą poszukującym. Eksperymentował z obrazem, stawiał sobie wyzwania reżyserskie, zgodził się nawet wcielić w główną rolę w kultowym filmie Krzysztofa Zanussiego.