O nowym filmie Ridleya Scotta głośno było jeszcze na długo przed premierą. Przyczyna tego stanu rzeczy była jednak dość osobliwa. Rzadko bowiem się zdarza, żeby najwięcej mówiło się nie o tych, których finalnie podziwiać możemy na ekranie, a o aktorze odsuniętym od roli na ostatniej prostej. Chodzi oczywiście o Kevina Spaceya, którego kariera, po ujawnieniu licznych przypadków molestowania seksualnego runęła jak domek z kart. Żaden producent ani reżyser nie mógł pozwolić sobie na to, by główną rolę w jego filmie zagrał aktor, będący obecnie w Hollywood wrogiem publicznym numer jeden.