Taki skromny, a robi karierę
Nowy Jork znowu ma problemy. Nie powinno to specjalnie dziwić, bo Hollywood od dawna uwielbia zsyłać na to miasto widowiskowe kataklizmy – jak nie Godzilla i King Kong to asteroida, jak nie tajemnicza epidemia to zima tysiąclecia.
04.02.2008 18:48
Tym razem Nowy Jork zostaje zaatakowany przez ogromnego potwora, który obraca w ruiny niemal cały Manhattan.
„Projekt: Monster” to przede wszystkim sukces sztuki marketingu. Skromny jak na hollywoodzkie warunki (kosztował około 30 mln dol.) film bez znanych nazwisk w obsadzie zamiast przepaść wśród gwiazdorskich megawidowisk robi zawrotną karierę. A wszystko dzięki umiejętnej promocji, która w sposób maksymalny nakręciła spiralę zainteresowania.
Już pierwszy zwiastun, tzw. teaser, mocno wszystkich zaintrygował. Zapowiadał spore emocje, ale nie podawał tytułu filmu! Poprzeczka została wysoko postawiona. Ale gotowy film nie zawiódł oczekiwań.
„Projekt: Monster” zgrabnie łączy stare i nowe konwencje. Pod wieloma względami jest klasycznym kinem katastroficznym, nawiązującym do tradycji wypracowanych przez jego japońską odmianę – filmów, w których ludzkość pomimo zaawansowanej techniki i nowoczesnego uzbrojenia okazywała się niemal całkowicie bezsilna w konfrontacji ze zmutowaną Naturą.
Nowatorskim pomysłem – choć nie oryginalnym – jest natomiast sposób sfilmowania tej klasycznej historii. Zdjęcia stylizowane są na zapis z amatorskiej kamery, z którą ani na chwilę nie rozstaje się jeden z głównych bohaterów. Są więc specjalnie technicznie nienajlepsze, czasami nieostre, czasami kręcone pod dziwnym kątem. Amerykanie już ochrzcili „Projekt: Monster” mianem „Blair Godzilla Project”.
Bo oba te hity poza techniką i stylem filmowania łączy niski budżet, udział mało znanych aktorów i udane odświeżenie znanej konwencji. Uprzedzam jednak, że te „naturalistycznie” amatorskie zdjęcia mogą przyprawić o lekki zawrót głowy.