''Najodważniejsi z wrogów'', reż. Frank Sinatra
Na długo zanim Clint Eastwood nakręcił swój epicki wojenny dyptyk (“Sztandar chwały” i “Listy z Iwo Jimy”, 2006), opowiadając o konflikcie amerykańsko-japońskim z perspektywy obu stron, podobnego zadania podjął się Frank Sinatra. Gdy w 1965 roku zdecydował się na realizację “Najodważniejszych z wrogów”, był najlepiej opłacaną gwiazdą w Hollywood, ale też odważnym, rozpolitykowanym liberałem o poglądach pacyfistycznych, często angażującym się w projekty o wymowie antywojennej (najznamienitszym tego przykładem “Manchurian Candidate” z 1962).
Ale roli reżysera nie traktował na zasadzie przedłużenia swoich ambicji producenckich. Na krok ten zdecydował się, gdy słysząc o “Najodważniejszych…” dowiedział się, że kolejne studia przekazują sobie ten ryzykowny, napisany przez Amerykanina i Japończyka scenariusz z rąk do rąk. Sam film – z dzisiejszej perspektywy: pod względem warsztatowym sztampowa, studyjna robota – nie podbił ani publiczności, ani tym bardziej nieufnej krytyki, ale stanowił silną, wyprzedzającą swoje czasy deklarację poglądów politycznych.
Sinatra jeszcze tego nie wiedział, ale przetarł szlaki dla gwiazd pokroju Eastwooda, George’a Clooneya czy Mela Gibsona, którym wielkie wytwórnie pozwoliły manifestować polityczno-religijne przekonania za grube, studyjne pieniądze.