W oparach wódki, czyli Polaków portret własny
Tak się często dzieje w kinie, że reżyser po udanym filmie robi film cokolwiek dramatyczny. A wszystko dlatego, że idzie zwykle za ciosem i stawia na sequel. Bałam się, że tak będzie w przypadku twórcy najlepszego polskiego filmu ostatnich paru lat- Wojciecha Smarzowskiego. Ale słusznie ktoś kiedyś powiedział “Nie lękajcie się”. A ja dopowiem “Nie lękajcie się, bo Smarzowski to geniusz”. Nie nakręcił naprędce “Wesela 2“, nie rzucił się zachłannie na kolejny film, a odczekał kilka lat, by powrócić z filmem doskonałym.
12.01.2010 10:45
“Dom zły” to kryminalno- sensacyjno- obyczajowo- polityczna opowieść o Polakach. Choć tak naprawdę klasyfikacja gatunkowa banalizuje dokonania Smarzowskiego, przylepianie mu plakietki trzeciego brata Coena też nie jest do końca trafne, bo w jego przypadku już chyba można mówić o twórcy kina autorskiego. Ale wróćmy do jego najnowszego filmu.
Akcja “Domu złego” rozgrywa się w roku 1978, by co chwilę przenosić się w czas stanu wojennego, 4 lata po wyborze Jana Pawła II na papieża. Nim jednak stan wojenny nastał, widzimy Środonia- mieszkańca Rzeszowa, któremu nagle i niespodziewanie umiera żona. Po jej śmierci stacza się mocno, traci pieniądze, godność, i choćby lekką chęć życia. Tę ostatnią odzyskuje na moment i decyduje się wyjechać do Krosna, by tam objąć posadę zootechnika. Gdy już jest w Krośnie przypadkiem trafia do domu Dziabasa i jego żony. Tam pod wpływem kolosalnej dawki alkoholu (“Gość w dom, Bóg w dom”) rodzi się pomysł wspólnego interesu. To miał być kamień milowy w dziejach polsko- rosyjskiego rynku alkoholowego. Nawet przy skromnych wyliczeniach, snobistyczny Polonez był w zasięgu ręki. I to po kilku miesiącach. Ale nawet pijani ludzie wiedzą, że brak pieniędzy to falstart zupełny. Po paru więc chwilach wódki, wspólnicy pokazują co mają. Jeden ze słoiczka wyciąga swój cały dobytek, drugi, jak się szybko okazuje, pod podłogą ukrywa
sporo zaskórniaków…
Tymczasem mamy rok 1982, stan wojenny, zima. Milicjanci prowadzą wizję lokalną w spalonym domu Dziabasów. Podejrzany jest Środoń, wrak psychiczny, który chaotycznie broni swojej wersji wydarzeń.
Po drodze jest jeszcze upadek etosu Solidarności, śmierć jedynego sprawiedliwego, nepotyzm, pijaństwo, zdrada, ciąża, donosy, szantaże, morze wódki i kolosalne zeszmacenie.
Wrzucenie wielu wad narodowych, czy po prostu ogólnoludzkich, do jednego wora ze zbrodnią, śmiercią i polanie tego wszystkiego wódką, choć budzi wstręt i grozę, jest dość banalne. Ale film Smarzowskiego broni się wybornie i znakomicie, bo żaden z bohaterów tak naprawdę nie jest jednoznacznie zły czy dobry. To są mocno pogmatwane historie ludzi i nawet Dziabas- ten najbardziej zepsuty, kocha ponad wszystko swojego syna. A jeśli umie tak bardzo kochać, krzywdą byłoby nazwanie go z gruntu złym. Cała reszta bohaterów też jest mocno niejednoznaczna. I na tym zbudowany jest sukces “Domu złego”.
Dla mnie to właśnie nade wszystko historia o człowieku, o tym jak przypadek rządzi naszym życiem, i o tym też, że pozornie małe grzeszki przyczynić się mogą do gigantycznych zbrodni. Wydarzenia polityczne, Solidarność, stan wojenny, są w filmie ważne, ale jest w historii Smarzowskiego jakiś uniwersalny sznyt. I jest nim kondycja człowieka.
“Dom zły” to świetnie obsadzona (Marian Dziędziel, Kinga Preis, Arkadiusz Jakubik, Bartłomiej Topa), mroczna opowieść, która zachwyca, choć na długo jeszcze pozostawia niesmak i wstyd.