Xawery Żuławski: Kręci go wojna

[

Xawery Żuławski: Kręci go wojna

06.07.2009 14:33

Obraz

]( http://www.sukcesmagazyn.pl )W dzieciństwie nie lubił filmowców. Dziś sam wyreżyserował „Wojnę polsko-ruską”. Xawery Żuławski, dziecko z filmowego małżeństwa Małgorzaty Braunek i Andrzeja Żuławskiego, mówi, że to nie film, a miłość i rodzina są wartościami, których zawsze będzie bronić.

SUKCES: Twój ojciec był przygotowany na to, że wybierzesz każdy zawód, tylko nie reżysera. Ponoć patrzyłeś na filmowców bez sympatii. Co więc się zmieniło?

Xawery Żuławski: Tak mówił? Faktycznie nie lubię wielu rzeczy, które towarzyszą uprawianiu tego zawodu, jednak zawsze postrzegałem reżyserię jako magiczne zajęcie. Odkąd jako 12-latek stwierdziłem, że jednak nie zostanę kierowcą amerykańskich ciężarówek (a chciałem nim być po obejrzeniu „Konwoju”), zacząłem myśleć o reżyserii. Kiedy w kinie zachwycałem się filmem, pamiętałem o tym, że to świat mojego ojca. Mimo że ten świat pozostawał dla mnie tajemnicą, bo tata nigdy nie pozwalał mi i bratu wejść na plan filmowy. Dopiero gdy oświadczyłem mu, że chcę pójść w jego ślady, wpuścił mnie do tego świata.

S: Co cię drażni w branży filmowej?

XŻ: Ograniczanie prywatności. A ja chcę, by zajmowano się moim filmem, nie życiem. Są takie jego obszary, którymi chcę się dzielić tylko z najbliższymi. Zwłaszcza że właśnie drugi raz zostałem ojcem i będę potrzebny rodzinie bardziej niż kiedykolwiek.

S: Drugi film i drugi potomek. Jak to się stało, że wyreżyserowałeś „Wojnę polsko-ruską”? Przecież pracował nad nią Jan Jakub Kolski.

XŻ: Do adaptacji powieści Doroty Masłowskiej przymierzało się wielu reżyserów. Gdy Kolski zrezygnował, producent Jacek Samojłowicz zaproponował, bym ja się jej podjął. Po obejrzeniu „Chaosu” doszedł do wniosku, że jestem jednym z niewielu, którzy rozumieją, o co w „Wojnie…” chodzi. Jestem zaskoczony, że to tak sprawnie poszło. Wiemy wszyscy, że dziś w Polsce zrobienie filmu, i to wiernego projektowi, jest karkołomnym zadaniem.

S: Ta powieść wydawała się nieprzekładalna na język kina. A teraz Borys Szyc, grający główną rolę, mówi: „Takiego filmu u nas dotąd nie było”. Co ma na myśli?

XŻ: Można to skwitować stwierdzeniem: nie było w Polsce dotąd takiej książki, jak „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”, a film jest jej wierną ekranizacją. Cała trudność polegała na wizualizacji tego, co zostało napisane. Trzeba było w potoku słów odnaleźć stałe elementy, które Dorota umieściła w tekście. Do nas należało zinterpretowanie ich.* S: W „Wojnie…” Szyc zagrał genialnie. Od razu wiedziałeś, że to ten „właściwy” aktor?*

XŻ: Borys nawet nie uczestniczył w zdjęciach próbnych. Zaprosiłem go na spotkanie i zaproponowałem rolę Silnego. Oczywiście nie mógł jej grać z marszu, tak jak wtedy wyglądał, co powiedziałem mu na początku. Od razu zaświeciły mu się oczy, powiedział, że całe życie marzył o takiej roli – w amerykańskim stylu, wymagającej prawdziwego przeobrażenia. No i zaczęła się harówka – treningi pod okiem kulturysty, specjalna dieta. Musiał też ściąć się na zero, zgolić brwi, skrócić rzęsy. Potem były próby, praca z tekstem i ostatni etap – przygotowania do scen kaskaderskich. Borys rzeczywiście wykonał kawał ciężkiej roboty.

S: Twój ojciec zawsze sięgał po skrajne środki wyrazu, zatracał się w tym, co robił. Ty masz chyba większy dystans do zawodu?

XŻ: O dziwo, dystansu nauczył mnie ojciec. Może dlatego, że sam wsiąknął w ten świat, powtarzał, bym ja się tak nie angażował. Poza tym zmieniły się czasy, dziś rola kina jest inna. Kiedyś było najważniejszym medium, którym można było „wpuścić” nieco wolności do zniewolonego kraju. No, ale żałuję, że ojciec odpuścił i nie pracuje nad żadnym filmem. Powyważał tak wiele zamkniętych drzwi w europejskim kinie. Mógłby jeszcze „wstrząsnąć posadami”. Mam nadzieję, że to jednak zrobi.

S: Twoja żona, Maria Strzelecka, zagrała i w „Chaosie”, i w „Wojnie…”. Choć z wykształcenia aktorką nie jest.

XŻ: Tak, Mania skończyła ASP i z wykształcenia jest grafikiem. Projektuje również ubrania, ma sklep z odzieżą punkrockową „LuKa Bandita”. Preferowany styl to linia dla „niegrzecznych dziewcząt”.

S: Sądząc po strojach i fryzurze, jesteście chyba punkrockowcami?

XŻ: Gdybym był punkiem, nie kręciłbym filmu za milion dolarów. Underground mnie wychował, pozostaję mu wierny. Chodziłem i chodzę na punkowe, hardcorowe koncerty. Kiedyś na scenie zobaczyłem Manię. Była stuprocentową punkówą, śpiewała w kapeli White Rabbit. Zrobiła na mnie duże wrażenie – dziewczynka śpiewająca do bardzo ostrego brzmienia. Przez lata jej jednak nie widziałem i zapomniałem. Później napisałem scenariusz „Chaosu”. Jego bohaterka miała na imię Mania. Nie miałem pojęcia, że to ksywa mojej przyszłej partnerki. Zaczęło się szukanie aktorki do tej roli. Bez skutku. Tuż przed wyznaczonym początkiem zdjęć poszedłem na koncert do Stodoły i… zobaczyłem Manię. Tym razem w tłumie widzów. Pomyślałem, że byłaby świetna w tej roli. Wiedziałem, że taka zbuntowana dziewczyna mnie wyśmieje i nie zagra w filmie, więc podszedłem ją z pomocą asystenta, który oświecił mnie, że ona naprawdę ma na imię Mania. Znał ją i był święcie przekonany, że pisząc scenariusz, myślałem o niej. Zbaraniałem. No i Mania dostała
scenariusz, spodobał się jej, zaczęliśmy zdjęcia do filmu. No i jesteśmy razem już osiem lat.* S: Filmowcy raczej skupiają się głównie na swojej pracy. Potem długo nic… Ty robisz wrażenie rodzinnego faceta.*

XŻ: Właśnie ta cecha filmowców zniechęcała mnie do branży. Sam nie doświadczyłem życia w pełnej rodzinie, więc bycie przy bliskich jest dla mnie ważne. Zawsze chciałem być jak najbliżej mojego rodzeństwa, ale że jesteśmy przyrodni, wyszło inaczej. Ignacy mieszka w Ameryce, Orin – w Londynie, a najmłodszy Vincent, syn ojca i Sophie Marceau – z mamą w Paryżu. Staramy się spotykać, ale nie jest to łatwe. Na szczęście dziś są e-maile, Facebook…

S: Po rozstaniu rodziców wychowywała cię mama, Małgorzata Braunek. Miałeś wtedy kontakt z ojcem?

XŻ: Po wyjeździe ojca do Francji zamieszkałem z mamą, ale jeździłem do Paryża na wakacje. W stanie wojennym, jako 12-letni chłopiec, pojechałem do niego i mieszkałem tam cztery lata. W tym czasie zamordowano ks. Popiełuszkę i pamiętam, jak tłumaczyłem kolegom w szkole, kim był dla Polaków i jak system, z którym walczył, uśmiercił go. Dla nich to była abstrakcja. Połowa nie potrafiła pokazać Polski na mapie. Tęskniłem za swoim krajem. Może to zabrzmi dziwnie, ale Paryż nawet pachniał inaczej niż Polska, był piękny, nie mogłem się nadziwić, jak kraje w Europie mogą się tak różnić. Ale nawet gdy zdążyłem się w Paryżu zadomowić, czułem się tam obcy. Kiedy w Polsce reżim odpuścił i przyjechałem na wakacje, wiedziałem, że będę chciał tu wrócić. Drugą klasę liceum kończyłem już w kraju.

S: Patrzysz na Polskę z pozycji osoby, która część życia spędziła za granicą. „Wojna…” to – jak mówisz – eksplozja polskości. Nie drażni cię jej „pszenno-buraczaność”?

XŻ: Nie drażni, choć wkurza mnie mnóstwo innych rzeczy. Nasi politycy… (śmiech) Szkoda o nich gadać. Pamiętam, jakie miałem nadzieje w 1989 roku jako wolontariusz w biurze Solidarności. Dziś polityka mi cuchnie i staram się od niej trzymać z daleka. Dużo mnie w Polsce drażni, ale wiem, że to właśnie tutaj jest mój dom. A we własnym domu się mieszka, mimo jego wszystkich niewygód.

S: Pewnie byłbyś mniej tolerancyjny, gdyby nie zagraniczne wojaże.

XŻ: Być może. Jeśli myślisz o moim pobycie w Afryce, w Senegalu, to byłem faktycznie jeszcze bardzo mały. Miałem cztery, może pięć lat, gdy tam pojechałem – mój dziadek Mirosław był ambasadorem w Dakarze. Nigdy nie zapomnę pierwszej w życiu podróży samolotem. Czterolatek sam podróżujący do Afryki to było coś! Cały obwieszony karteczkami z nazwiskami i nazwami instytucji. Gdy w Szczecinie mama oznajmiła, że dalej lecę sam, zabrzmiało to abstrakcyjnie. Samolot był pełen marynarzy lecących do Dakaru. Palili papierosy i pili wódkę. Pamiętam, jak jeden wziął mnie na ręce i powiedział, że oni się mną zajmą. Przespałem z nimi cały lot, podawali mnie sobie na zmianę. Sami w tym czasie balowali. W Dakarze już czekali na lotnisku dziadek i babcia.* S: Co taki maluch wyniósł z przygody z Afryką?*

XŻ: Byłem mały, ale Afryka zapadła we mnie na zawsze, ona w człowieku pozostaje. Miałem 17-letniego przyjaciela – Afrykańczyka, Sebastiana. Wolny czas spędzałem z nim. Zajmował się u nas ogrodem, a ja mu pomagałem. Chodziłem tam do przedszkola, gdzie byłem jedynym białym, choć niewiele z tego pamiętam. Mam nawet zdjęcie, które przechowuję – grupka czarnych dzieci i ja pomiędzy nimi. Sebastian był muzułmaninem i mimo 17 lat już miał trzy żony, które musiał utrzymywać. Tuż przed moim wyjazdem do Polski porwał mnie do swojej chaty, zatrzasnął drzwi i zaczął lamentować. Wołał, że mnie nie odda, bo jestem jego białym synem.

S: A czego nauczył cię dziadek?

XŻ: Był cudownym człowiekiem. Nie tylko zdolnym pisarzem i dyplomatą. Był oazą spokoju i kochającym mężem. Chyba dzięki niemu zrozumiałem, jak ważną rzeczą w naszym życiu jest scalona, prawdziwa rodzina. Chciałbym być w przyszłości takim dziadkiem, jak on był dla mnie. Choć poczucie stabilności dawała mi też moja babcia Czesia.

S: A pomiędzy Afryką i Francją była ponura Polska. I nie wojna, ale „przyjaźń polsko-ruska”.

XŻ: Mimo to, wracając z Afryki, czulem, że jadę do domu. No a potem przyszedł czas szkoły, której nienawidziłem. Nie chciałem chodzić, trzeba mnie było ciągnąć siłą. Dosłownie. Cierpiałem męki.

S: Pasuje mi to do twórcy „Wojny polsko-ruskiej”.

XŻ: Z czasem pojąłem, że jedyna metoda to szybko się z nią uporać, i sprytnie przechodziłem do następnej klasy. Ale szkoła to były też przyjaźnie, mecze piłki nożnej i beztroska. Aż do wybuchu stanu wojennego… Pamiętam awanturę w domu naszych przyjaciół. Zebraliśmy się wtedy u Tadeusza Rossa i słuchaliśmy przemówienia Jaruzelskiego. Wielu znajomych naszych rodziców było internowanych. Nastrój był grobowy. Dopóki z gardeł dzieciaków nie wyrwał się okrzyk radości. Bo generał oznajmił, że w związku z wydarzeniami przez miesiąc nie będziemy chodzić do szkoły. No i wybuchła awantura patriotyczno-polityczna, z czego to się durni cieszymy. Tę scenę fajnie byłoby kiedyś nakręcić… Pamiętam też, że kiedy umarł Breżniew i kolejni jego następcy, rysowaliśmy mamom radosne laurki, sygnowane okrzykiem: „Hurra”.* S: Twoja mama rzuciła aktorstwo i odnalazła się w buddyzmie. Nie czułeś się rozdarty między jej światem i światem ojca? Do którego z nich należysz?*

XŻ: Łatwo nie było, ale nauczyłem się czerpać z tej sytuacji, dostrzegać to, co najlepsze w obu światach, ale nie mam poczucia, że należę do któregoś z nich. Byłem zawsze pomiędzy, a do tego, co wziąłem, dołożyłem i swoje własne cegiełki. Mama zerwała z aktorstwem z powodu polityki. Aktorzy stali się narzędziem systemu, nie chciała w tym uczestniczyć. Teraz do niego wraca…

S: Ty też jesteś zafascynowany buddyzmem?

XŻ: Słowo fascynacja nie jest tu najtrafniejszym określeniem. Mama faktycznie jest nauczycielką zen, a ja powiem tak: buddyzm pomaga mi w życiu. Jeśli praktykujesz go uczciwie, mam na myśli medytację, stwarzasz sobie dużo miejsca w sercu, rozwijasz pozytywne stany umysłu, no i uspokajasz się. Ta religia ma 2,5 tys. lat i milionom ludzi pomaga żyć.

S: Ojciec zawiesił ci wysoko poprzeczkę? Nie czujesz presji?

XŻ: Zdziwisz się, ale nie. Ostatnio odmówiłem udziału w publikacji poświęconej dzieciom sławnych rodziców. Media mogą ten temat wałkować w nieskończoność, a postrzeganie mnie przez pryzmat ojca uważam za normalne. Nasze relacje są dziś partnerskie. Ojciec zobaczył moje obydwa filmy i w pełni zaakceptował. Nie mam kompleksów z tego powodu, że ojciec jest dobrym reżyserem, i nie wiem, czemu robi się wielkie halo z tego, że wybrałem ten sam zawód. Gdy ktoś ma ojca szewca i idzie w jego ślady, nikt się nie dziwi.

S: Szewcy pozostają anonimowi, nie porównujemy zelówek. Twoje filmy będą porównywane z filmami ojca.

XŻ: Ani mnie to ziębi, ani grzeje, bo gdyby dać ojcu i mnie ten sam scenariusz, powstaną dwa różne filmy. Może mój będzie o niebo gorszy ale będzie mój. I tego też nauczyłem się od ojca, by robiąc film, kierować się sercem, skupiać na tym, co mi w duszy gra. Dziś tata widzi moją szczerość. Wie, że tak jak on nie zrobię niczego, by się komuś przypodobać. Pierwszy swój film pokazałem mu dopiero, gdy był gotowy, natomiast „Wojnę polsko-ruską” obgadywaliśmy już na etapie projektu.* S: Mam wrażenie, że i w sztuce i w życiu jesteś znacznie mniej radykalny niż ojciec. Momentami ... konserwatywny?*

XŻ: Powiedzmy tak: ja na pewno nie wszystko bym burzył. Przecież nie wszystkie granice wymagają przekraczania i nie każdy mur należy rozwalać. Choć warto się na nie wdrapywać, przeskakiwać je. Rozwalić wszystko w drobny mak, nie czując potrzeby granic… Może to i fajne. Jednak ja czuję te granice. Świadomość, że w moim życiu istnieje jakieś constans, jest mi niezbędna. Miłość, rodzina to wartości, których zawsze będę bronić.

S: A jakim ty jesteś ojcem? Co chcesz przekazać swoim dzieciom?

XŻ: Chciałbym, by miały poczucie absolutnego bezpieczeństwa i świadomość, jak bardzo są kochane. A poza tym każdego dnia próbuję je uczyć otwartości na innych. Dokładnie tak, jak kiedyś uczyli mnie moi rodzice.

* Rozmawiała Justyna Kobus*

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)