Co za dużo...

A miało być tak pięknie. Początkowe sekwencje zwiastują komediodramat policyjny na miarę "Hot Fuzz" Edgara Wrighta - zahukany prowincjonalny gliniarz goni za uciekającym autem na swym ledwo trzymającym się drogi motorku. Gdy w końcu udaje mu się dopaść kierowcę, okazuje się on jego znajomym.

21.12.2010 16:05

Mandatu nie będzie, bo przecież... nie wypada. To kolega. Kończy się więc na upomnieniu. Kumpel rzuca pogardliwe spojrzenie i odjeżdża. Tyle, jeśli chodzi o marzenia o karierze ostrego psa. Co gorsza, tyle jeśli chodzi o naszą dobrą zabawę.

Bynajmniej nie dlatego, że na zadupiu, jakim jest rodzinna, osadzona gdzieś na południu od wybrzeża Grecji wysepka głównego bohatera, nic więcej się nie wydarzy. Bo wydarzy się. I to całkiem sporo. Jak w dobrym kryminale: będzie trup, będzie dziewczyna. Tylko pasji zabraknie.

"Małe grzeszki" byłyby zapewne świetną alternatywą, przeciwwagą wręcz, dla ponurych kryminałów ze Skandynawii, ale uwiecznionej przez Christosa Georgiou śródziemnomorskiej panoramy nie udaje mu się przełamać czymś równie charakternym. Tylko słońce i plaża, nuda i obłuda.

W tym kontekście "Małe grzeszki" bardziej przywodzą na myśl rodzimą serię "U pana Boga...", niż kryminał z prawdziwego zdarzenia. Co istotne jest o tyle, że Georgiou - niczym wytrawny publicysta - zdaje się celować znacznie wyżej. Obudowuje intrygę... cóż, wszystkim po trochu. Jest tu jakiś komentarz społeczny, są odnośniki do kina gatunkowego, jest humor, groza, romans, i tak dalej.

Aż głowa pęka, co przy lejącym się z ekranu żarze może być podwójnie irytujące. Najgorsze jednak, że tak posklejany film nijak nie przypomina spójnej całości. Najwyraźniej tytułowe grzeszki były dla Georgiou tak małe, że należnym ich rozgrzeszaniem się nie przejął.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)