"Fru": Przyjemny lot [RECENZJA]
Od kilku lat rośnie liczba nowych animacji w kinie, co sprawia, że coraz trudniej jest stworzyć prawdziwy hit. Nie znaczy to oczywiście, że wszystkie pozycje muszą być od razu arcydziełami. Niekiedy wystarczy połączenie sensownych przesłań, ładnego wykonania i sympatycznej atmosfery. Tak jak w przypadku *"Fru".*
Głównym bohaterem jest bezimienny Żółty ptaszek, który maleństwem będąc opuścił przypadkowo gniazdo i od tej pory żył za rodzinę mając króliki i biedronkę. Jego najlepsza przyjaciółka (i jednocześnie substytut matki) chce, by w końcu wychylił on dziób poza bezpieczne miejsce i zaczął zwiedzać świat. Dzięki temu Żółty ptaszek poznaje Elę i jej najbliższych, których w wyniku zbiegu okoliczności musi poprowadzić do Afryki.
Jak więc łatwo się domyślić, „Fru” opowiada przede wszystkim o odwadze, chęci i potrzebie przełamywania własnych ograniczeń. Chociaż niektórzy mogliby się tu dopatrzeć aluzji do zbyt długo mieszkających z rodzicielami dzieci, najmłodsi przyswoją raczej, że świat jest pełen możliwości i nie warto się nań zamykać. A także, jak okaże się później, że niekiedy prawdziwe bohaterstwo to nie zawsze heroiczne czyny, tylko przyznanie się do błędu i winy oraz powiedzenie prawdy.
Te słuszne przekonania twórcy wpletli w dość standardową historię, która nie jest zbyt emocjonująca. Na szczęście nie znaczy to też, że jest nudna – film ma niezłe tempo i przyjemną atmosferę, którą tworzą całkiem sympatyczni bohaterowie. Współgra z tym barwna warstwa wizualna, która zwłaszcza w zbliżeniu i ukazaniu detali potrafi momentami zachwycić. „Fru” ma też bardzo ładną, odpowiednio dostrajającą się do emocji muzykę.
I chociaż filmowi Christiana De Vity można by zarzucić, że zdubbingowane dialogi chwilami za bardzo starają się być śmieszne i fajne, nie zmienia to faktu, że seans „Fru” dostarczyć może widzowi sporo uśmiechu. Dzieci będą zadowolone, starsi nie będą się męczyć – czego chcieć więcej?