Gore na wesoło
*"Rammbock" reklamowany jest jako horror – ale nie jest to najbardziej adekwatna gatunkowa definicja. Ci, którzy spodziewają się trzymającego w napięciu seansu, generującego krzyki na widowni, będą mocno zawiedzeni. W świat rozpadających “żywych trupów” reżyser Marvin Kren wpuszcza bowiem sporą dawkę czarnego humoru, przez co zyskuje dystans do tego, chętnie wykorzystywanego przez kino, motywu. Inwazja zombie jest tu raczej imprezowym kostiumem, a nie straszliwą rzeczywistością.*
Kren nie bawi się w budowanie skomplikowanego zaplecza – nie ma na to środków. Historia od początku rusza z kopyta. Michael (Michael Fuith) przyjeżdża do Berlina, żeby oddać klucze swojej ex, Gabi. Żywi nadzieję, że ta przyjmie go z powrotem... jednak w mieszkaniu zamiast ukochanej zastaje dziwnie zachowującego się muskularnego mężczyznę naprawiającego kaloryfer... Szybko okazuje się, że miasto opanował zombie-wirus, rozprzestrzeniający się z prędkością światła. Wraz z pomocnikiem zakażonego hydraulika (Theo Trebs) Michael próbuje uczynić z kamienicy bezpieczną twierdzę, a w międzyczasie wymyślić metodę ratunku dla nielicznych ocalałych...
„Rammbockowi” udaje się wszystkie przeciwności losu przekuć na plus. Krem dobrze pracuje z dostępnymi mu środkami - niski budżet, ograniczona ilość lokacji (cały film rozgrywa się w murach odrapanej, berlińskiej kamienicy), nie do końca naturalistyczna charakteryzacja – te pozorne minusy przydają tylko historii absurdalno-komicznego smaczku i scenicznego charakteru. „Rammbock” to film nieco szkolny, o tradycyjnej dla filmów o zombie historii i konwencjonalnej narracji. Ale w jego skromności i świadomości leży klucz do sukcesu. Reżyser jest uczciwy, nie aspiruje do miana krytyka socjo-politycznej rzeczywistości, jak – z sukcesem - czynił to m.in. George Romero w „Nocy żywych trupów”. Krem skupia się na historii, budowaniu napięcia poprzez proste
inscenizacyjne zabiegi, grę światłem i cieniem, niepokojące odgłosy. Chwilami bywa naprawdę strasznie!
Dodatkowy, niepokojący wymiar film zyska u widzów, którzy kojarzą głośny austriacki dramat „Michael”, w którym również występował grający w „Rammbocku” główną rolę Michael Fuith. Aktor wciela się tam w pedofila, który wykorzystuje przetrzymywanego w piwnicy chłopca. Ten pozbawiony uczuć bohater nie potrzebował charakteryzacji, by przerażać... Fuith nie ma typowej aparycji bohatera filmów akcji, dlatego pasuje do „Rammbocka” jak ulał. Jego Michael to trochę ciamajdowaty everyman, a nie super-sprawny cyborg. Ta kreacja uwiarygadnia całą autorską politykę filmu. Niepozorny „Rammbock” to bardzo pozytywna niespodzianka.