Oto wręcz idealny przykład znakomitego widowiska oraz sequela, który nie zjada ogona swojego poprzednika. „Ewolucja Planety Małp” z łatwością przejmuje „pałeczkę” najlepszego blockbustera tegorocznych wakacji.
Od wydarzeń z „Genezy Planety Małp” minęło 10 lat. „Małpi wirus” unicestwił większość ludzkości. Na Ziemi rządzą małpy, a nieliczni przedstawiciele homo sapiens żyją odgrodzonych od świata miastach-enklawach. Caesar jest wodzem kilkutysięcznej społeczności małp. Ma żonę, nowo narodzone dziecko oraz nastoletniego syna. Stara się być uczciwym dowódcą, łączącym podstawowe instynkty swojego gatunku z empatią i uczuciami, które poznał wychowując się wśród ludzi. Podczas jednego z polowań trafia na garstkę ludzi, którzy wkrótce staną się zarzewiem sporu wewnątrz małpiej społeczności.
Być może mało kto wie, ale oryginalna „Planeta Małp” z 1968 roku była pierwszym hollywoodzkim blockbusterem z prawdziwego zdarzenia, który w dodatku doczekał się kontynuacji, rozpoczynając niejako, trochę nieśmiało jeszcze wówczas, modę na sequele. Z początku niewielu wierzyło w sens powstania remake’u, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że w 2001 roku podjął się tego zadania Tim Burton i nie podołał. Wiadome było, że bezcelowym jest opowiadanie raz jeszcze historii kosmonautów, którzy trafiają na obcą im planetę zamieszkałą przez małpy, by na koniec dowiedzieć się, że to tak naprawdę Ziemia. W tej sytuacji twórcy „Genezy Planety Małp” postanowili podjąć się tego tematu z trochę innej perspektywy, tworząc reboot, który można traktować zarówno jako część sagi, jak i odrębną opowieść.
Przy kontynuacji, na stołku reżysera zasiadł tym razem utalentowany Matt Reeves (twórca m.in. „Projekt: Monster”) co okazało się strzałem w dziesiątkę. Oczywiście jego poprzednik, Rupert Wyatt, wykonał fantastyczną robotę w „Genezie...”, ale „Ewolucja Planety Małp” to wyraźnie inny film od poprzednika, więc zmiana reżysera poszła idealnie w parze ze zmianą stylistyczną.
Zgodnie z niepisaną zasadą sequeli, druga część serii jest o wiele bardziej surowa i mroczna od pierwszej. „Jedynka” chwilami oscylowała pomiędzy filmem przyrodniczym, przygodowym, familijnym oraz dramatem obyczajowym, a tymczasem „dwójka” to brutalna przypowieść o człowieczeństwie, wojnie, przemocy, rodzinie. No i czynnik ludzki znajduje się na marginesie. W „Genezie...” właściwie jedynym zwierzęcym bohaterem, z którym można było się identyfikować był dorastający Caesar, natomiast w „Ewolucji...” ludzkość w większości wyginęła, tak więc na ekranie oglądamy w przeważającej ilości scen małpy, porozumiewające się na migi bądź posługujące się pojedynczymi zwrotami mowy ludzkiej. Czyni to z „Ewolucji...” obraz wyjątkowy na tle pozostałych blockbusterów (i w ogóle innych filmów). Dialogów nie ma tu zbyt wiele, dużo opiera się na samych odgłosach, mimice, spojrzeniach, gestach. Niezwykle ważne jest zaznaczenie, że wygenerowane komputerowo za pomocą techniki perfomance-capture małpy wyglądają obłędnie realnie! Ich
spojrzenia przeszywają widza. Ich emocje wydają się być tak prawdziwe i przejmujące, że w porównaniu z nimi, żywi aktorzy wypadają blado i nieciekawie, tak samo jak postaci, które grają. Istny cud techniki i dzieło sztuki zarazem. CGI sięgnęło w tej chwili perfekcji, która wykracza już poza samo „udawanie” rzeczywistości, a weszło na pułap jej kreowania. Czysta magia. Już samo to jest powodem wystarczającym by wybrać się do kina. Tym bardziej, że nawet wymagający widz nie powinien się rozczarować. Wprawdzie schematy fabularne i konstrukcja dramatyczna oparta jest na dość ogranych chwytach (braterstwo, zdrada, walka o władzę), to podane jest to w tak uniwersalny, bezpretensjonalny i szczery sposób, że trudno nie poddać się temu emocjonującemu widowisku. A wszystkie składniki owego widowiska najwyższej klasy są w „Ewolucji...” dobrane w idealnych proporcjach.
„Planeta Małp” jako seria, należy do unikalnych przykładów rozrywki masowej, która daje do myślenia, i w której ludzkość może się najpełniej przejrzeć w swoim własnym obliczu jak i również z trochę innej perspektywy. Wszystkie części całej sagi, a w szczególności „Ewolucja Planety Małp”, uwypuklają największe wady, ale też i zalety naszego gatunku. Jesteśmy chciwi, egoistyczni, nader często uciekamy się do przemocy i samoistnie dążymy do samozagłady. Jednak, gdy trzeba, potrafimy działać razem, być pomocni, godni zaufania, uczciwi i dobrzy dla innych. Problem w tym, że te złe cechy często przeważają w codziennym życiu. Poza tym, „Planeta Małp” jest bodajże jedyną serią, która wprost mówi nam, że my, jako ludzie, także jesteśmy zwierzętami i to niekoniecznie lepiej rozwiniętymi od innych gatunków. Małpy wydają się być o wiele lepiej przystosowane do życia na Ziemii niż my. Bardziej szanują matkę naturę, nie potrzebują elektryczności, są silniejsze, o wiele lepiej współdziałają ze sobą i z rytmem przyrody, a
niektóre są nawet mądrzejsze od nas. Choć „Ewolucja...” wyraźnie wskazuje, że nikt nie jest idealny i po stronie małp także nie brakuje jednostek „wybrakowanych”.
Na poziomie czysto filmowym i rozrywkowym dostajemy perfekcyjnie skrojone widowisko, które emocjonuje, wzrusza i porusza, do tego jest szalenie inteligentnie oraz stanowi świetną metaforę dzisiejszego świata oraz tego do czego dąży ludzkość. A gdy dorzucimy do tego wspaniałe CGI, znakomite zdjęcia i przejmującą muzykę, czasem wyraźnie nawiązującą do tej z oryginalnej „Planety Małp”, to właściwie staje się jasne, że „Ewolucja...” jest pozycją absolutnie obowiązkową.