Kobiety są szalone
Dziewczyny chcą się po prostu dobrze zabawić? Nie do końca, chociaż są gustowne przyjęcia i przelot pierwszą klasą. W kałużach fekaliów i pośród nieudolnych ruchów frykcyjnych chodzi nie tyle o szalony wieczór panieński, co o walkę o najlepszą przyjaciółkę. Pomimo rozczulających momentów jest zabawnie. Bardzo zabawnie.
29.07.2011 13:16
Film "Druhny" reklamowany jest jako żeńska odpowiedź na "Kac Vegas". Porównanie ciekawe, bo nie ma tu ani motywu drogi, ani morza alkoholu, a co za tym idzie gorączkowej próby powrotu do przeszłości. Jest za to rozkładająca na łopatki komedia. Annie (Kristen Wiig) i Lilian (Maya Rudolph) są najlepszymi przyjaciółkami od zawsze. Łączą je wspomnienia z dzieciństwa i butelki wina wypijane podczas babskich wieczorów. Annie spotyka się z klasycznym bucem (prezent dla stęsknionych za serialem "Mad Men" - w tej roli Jon Hamm) i jest coraz mniej usatysfakcjonowana życiem bez perspektyw. Lilian została obdarowana
pierścionkiem zaręczynowym i podekscytowana/przerażona rozpoczyna wycieczkę do ołtarza. W podróży towarzyszy jej garstka kobiet, które łączy nowo nadana funkcja - druhna.
Każda z pań dysponuje innym poziomem wrażliwości, a niekwestionowaną gwiazdą jest tutaj Megan. Postać wykreowana przez Melissę McCarthy jest na wskroś perfekcyjna - od mimiki przez gestykulację, aż po treść przekazu. Megan jest jak tykająca bomba, a każdy gag z jej udziałem kończy się eksplozją śmiechu na sali kinowej. Pozostałym paniom również nie można odmówić uroku. Znudzenie pożyciem małżeńskim, walka z niesfornym potomstwem, ekscytacja postaciami Disneya, a to wszystko przypieczętowywane raz po raz padającymi nazwami narządów rozrodczych. Nie, językowo druhny nie ograniczają się do słodkich słówek, chociaż werbalne zabawy nie stanowią o sile filmu.
W obrazie króluje dowcip sytuacyjny. Reżyser wykazał się nietuzinkowym wyczuciem żartu. Podczas rozładowywania stopniowo budowanego napięcia ze śmiechu mogą zacząć boleć brzuchy, a z oczu lecieć łzy. Kilka scen ma potencjał, aby na długo pozostać w pamięci i niekoniecznie musi być to moment, który doprowadził jedną z pań na sali do okrzyku „nie wierzę w to, co widzę”. Chociaż rzeczywiście, ciężko o tym fragmencie zapomnieć. Możecie śmiało zaryzykować i przekonać się sami.