Zgodnie z myślą największych romantycznych klasyków, miłość, choć trudna i nieobliczalna, jest najlepszym co może spotkać człowieka. Dlatego też bohaterowie tego filmu, Tom (Jason Segel) i Violet (Emily Blunt) nie poddają się łatwo przeszkodom, które na ich drodze do szczęścia pojawiają się jedna po drugiej.
Dystrybutor niezgrabnie nawiązuje w tytule do „Bardzo długich zaręczyn” Jean-Pierre’a Jeuneta, choć mógł nazwać film zgodnie z jego oryginalnym znaczeniem, czyli „Pięcioletnie zaręczyny”. Tyle właśnie trwa narzeczeństwo Toma i Violet, w trakcie którego zdarzy się naprawdę wiele: od pogoni za karierą, po kryzys wierności. Ale bohaterowie tego filmu nie są parą przypadkową – wierzą, że są sobie przeznaczeni.
Film opiera się na humorze raczej niewybrednym, miejscami grubiańskim, ale jednocześnie bliżej mu do obyczajowego komediodramatu, niż farsy z prawdziwego zdarzenia. Producentem „…zaręczyn” jest zresztą Judd Apatow, odpowiedzialny za nową falę amerykańskiej komedii.
Seksualne aluzje i dowcipy o penisach szybko ustępują więc sprawnej wiwisekcji współczesnego związku, galopującego pod dyktando obowiązującej koniunktury. Czyli: najpierw kariera i sukces, a dopiero później stagnacja i amory. Film Nicholasa Stollera nie traci przy tym swojego staroświeckiego wdzięku – to w pierwszej kolejności urokliwa komedia romantyczna, w której surowa rzeczywistość ustępuje filmowej magii.
I choć całość nie oferuje wiele nowego na którejkolwiek z podejmowanych płaszczyzn, komediowa brawura Stollera, wnikliwość Apatowa i nieodparty urok ich bohaterów, plasują film dość wysoko.