Śmierć legendy
Matrix Reaktywacja - podobnie jak wielu innych widzów - pozostawił mnie z uczuciem ogromnego niedosytu. Fabuła nie dorównała spektakularnym efektom specjalnym i w porównaniu do filmu z 1999 r. pozostawała w cieniu pojedynków, wybuchów i strzelanin. Mimo tych wszystkich mankamentów z kina wychodziłem w nastroju pozytywnym. Takie wydarzenia, jak spotkanie z Architektem, przeniknięcie Smitha do Zionu, czy zniszczenie mątw przez Neo w jednej z ostatnich scen sprawiały wrażenie, że trzecia część dosłownie okaże się rewolucyjna, bowiem wywróci do góry nogami całą nasza dotychczasową wiedzę na temat wykreowanego przez Wachowskich świata.
Niestety, tak się nie stało. Piszę to z ciężkim sercem, ale w moim przekonaniu Matrix Rewolucje to najgorsza część trylogii.
Akcja filmu rozpoczyna się w miejscu, w którym zakończył się Matrix Reaktywacja. Z tego też powodu przed wycieczką do kina warto przypomnieć sobie część drugą, żeby gładko 'wejść' w całą historię.
Maszyny są coraz bliżej Zionu. Za 20 godzin przebiją się do hangaru i rozpoczną oblężenie miasta. Neo wierzy, że jest w stanie zakończyć wojnę, ale w tym celu musi udać się do znajdującego się na powierzchni miasta maszyn. W wyprawie towarzyszy mu Trinity.
Morfeusz, Niobe, Link i załoga Młota postanawiają wrócić do Zionu i pomóc obrońcom. Droga jednak nie będzie łatwa, bowiem maszyny opanowały wszystkie główne kanały.
Wojna pomiędzy ludźmi i maszynami zakończy się tej nocy. Nie wiadomo tylko, kto wyjdzie z niej zwycięsko.
Matrix Reaktywacja rozkręcał po około 30 minutach projekcji. W Rewolucjach jest jeszcze gorzej. Pojawiający się na początku filmu wątek Kolejarza jest może i fajny, ale zupełnie zbędny w kontekście całej fabuły. Z powodzeniem można było go wyciąć i pozwolić Neo ocknąć się bez zbędnych komplikacji.
Pojawienie się Merowinga (wspaniały Lambert Wilson)
i Persefony (piękna Monica Bellucci)
również nie wnosi niczego do treści filmu. Co prawda dowiadujemy się co nieco na temat przeszłości Serafina, ale to też nie ma żadnego znaczenia dla dalszego rozwoju akcji.
Razi także wtórność sceny 'szturmu' na klub Merovingiana będącej jedynie rozbudowaną wersją wspaniałej sekwencji z oryginalnego Matrixa, w której Neo i Trinity rozprawiali się w holu biurowca ze strażnikami. Mamy więc kolumny rozrywane przez pociski, salta, długie płaszcze, zwolnione ujęcia oraz popisowy kopniak z wyskokiem w wykonaniu Trinity. Nic, czego byśmy już wcześniej nie widzieli.
Kiedy jednak sprawa z Kolejarzem zostaje szczęśliwie załatwiona, film nadal nie nabiera tempa. Przez kolejnych kilkanaście minut bohaterowie snują się po planie i prowadzą rozmowy w stylu: Co mam robić? Wiesz, co masz robić. Kto zna odpowiedź? Wiesz, kto zna odpowiedź. Przoduje w tym Wyrocznia, której kwestie w Rewolucjach są w większości pozbawione jakiegokolwiek znaczenia.
Akcja rozkręca się dopiero w momencie, kiedy Neo decyduje się wyruszyć do miasta maszyn, a Niobe zasiada za sterami Młota z zamiarem przedostania się do oblężonego Zionu. Od tego momentu ciężko oderwać wzrok od ekranu.
Atak maszyn na Zion jest jedną z najlepszych scen wojennych, jakie ostatnio widziałem. Tysiące mątw przez wywiercone w hangarze dziury wręcz wlewają się do miasta. Ludzie zasiadający za sterami przypominających ładowarki z Obcego robotów bojowych dają im odpór i tysiące maszyn spada na ziemię. Widz faktycznie czuje się, jakby znajdował się w samym centrum walki. Dobrego wrażenia nie są w stanie zepsuć nawet patriotyczno-bohaterskie wstawki, których Wachowscy niestety nie uniknęli.
Wspaniale prezentuje się także sekwencja przedstawiająca drogę Młota do Zionu. Poruszający się wąskimi korytarzami statek jest ścigany przez tysiące mątw i z minuty na minutę jego szanse na dotarcie do miasta maleją. Mątwy czynią coraz większe spustoszenia. Kolejne silniki są niszczone, a pokładowe działka nie są w stanie poradzić sobie z taką ilością maszyn.
Jest nieźle, choć samej scenie również daleko do oryginalności. Podobny pościg widzieliśmy już w Ostatnim locie Ozyrysa.
Na tle tych dwóch sekwencji nieco blado wypada podróż Neo do miasta maszyn. Owszem, po raz pierwszy w całej historii bohaterowie trafiają na powierzchnię ziemi i mogą na własne oczy zobaczyć owe słynne pola, na których maszyny 'uprawiają' ludzi, ale już sama stolica prezentuje się raczej nieciekawie.
Nieco rozczarowuje także finałowy pojedynek pomiędzy Neo i Agentem Smithem. Jest spektakularny, wyjątkowy, takiej walki jeszcze w kinie nie widzieliśmy, ale mnie cały czas kojarzył się z pojedynkami, które w filmach animowanych i komiksach toczy Superman. Bohaterowie szybują ponad miastem w strugach deszczu, a ich ciosy wywołują reakcje przypominające wybuch bomby, ale wszystko to jest zbyt przekombinowane, pozbawione uroku i finezji pojedynków zaprezentowanych w części pierwszej.
Jednak najgorszym błędem Rewolucji jest to, iż ostatni film w serii pozostawia nas z całą masą pytań, na które Wachowscy wydaje się nie potrafili znaleźć sensownych odpowiedzi.
Nie wiadomo, jakim sposobem Smithowi udało się opuścić Matrix i przedostać się do świata ludzi, gdzie opanował Bane'a. Bez sensownego wyjaśnienia pozostał również fakt zniszczenia mątw siłą umysłu przez Neo w realnym świecie (jedna z ostatnich scen Reaktywacji)
.
Swojego rozwinięcia nie znalazł także wątek spotkania z Architektem, który sporo 'namieszał' w umysłach widzów poprzedniej części. Co prawda sam Architekt pojawia się w filmie, ale jego wcześniejsze wywody okazują się - podobnie jak wiele rzeczy w obrazie - tylko kolejną, nie znajdującą jakiejkolwiek kontynuacji komplikacją.
Podobnie rzecz się ma z Wyrocznią. Tym razem w jej roli debiutuje Mary Alice, która zastąpiła zmarłą w 2001 r. Glorię Foster. Wachowscy usiłowali w jakiś sposób wyjaśnić zmianę wyglądu Wyroczni, ale podobnie jak wiele rzeczy w Rewolucjach zrobili to w bardzo nieporadny sposób. Co prawda Wyrocznia i Merovingian mówią coś o cenie, jaką musiała zapłacić za pomoc ludziom, ale nie wiadomo, o co dokładnie chodzi. Jakby tego było mało, Wyrocznia okazuje się (LEKKI SPOILER) członkiem rodziny jednego z głównych bohaterów!
Sytuacji nie ratuje także zakończenie, które jest bardzo naiwne, żeby nie powiedzieć niewiarygodne. Mimo zapowiedzi twórców wszystko wskazuje na to, że Joel Silver chce zostawić sobie furtkę pozwalającą na ewentualną realizację kontynuacji.
Matrix Rewolucje rozczarował mnie strasznie. Na seans szedłem z olbrzymimi nadziejami, a z kina wyszedłem załamany. Jeżeli Wachowscy nie mieli pomysłów na realizację dwóch filmów, powinni skupić na realizacji tylko jednego, a biorąc pod uwagę 'ilość fabuły' zawartą w Reaktywacji i Rewolucjach takie rozwiązanie nie byłoby wcale złe.
Pierwsza część trylogii zrodziła legendę, która wykroczyła poza granice srebrnego ekranu. Ostatnia skutecznie ją zniszczyła. Szkoda.