Stało się! W „Beat the World” nikt już nie udaje – filmowa struktura, z fabułą i dialogami na czele, jest tylko pretekstem, by połączyć ze sobą serię wygibasów na parkiecie. Pretekstem bardzo słabym, bowiem Robert Adetuyi nakręcił film, przy którym „StreetDance 3D” i seria „Step Up” to księgi filmowego urodzaju.
Fabułę można streścić w jednym zdaniu – ot, w odbywającym się właśnie turnieju tanecznym biorą udział nasi bohaterowie. I… tyle, bo wszyscy są doskonale nijaki. Każdy ma jakieś problemy, każdy swoją motywację, ale kogo to obchodzi? Niedoświadczeni w aktorskich bojach tancerze nie są w stanie wygrać odpowiednich emocji – cedzą słowa, stroją miny, ale jedyne, co im tak naprawdę wychodzi, to podrygi na parkiecie.
Czy to wystarczy? Powinno, ale nie w tym przypadku. „Beat the World” to jeden z tych filmów, które zrealizowano niezależnie, bez wielkich pieniędzy i udziału potężnego studia. Widać to w napisach końcowych, z których dowiadujemy się, że „Beat…” wyprodukowała niemal cała rodzina Adetuyiów. I w porządku. Gorzej, że bez pomysłu, polotu i wyczucia.
Wydanie DVD:
Obraz panoramiczny, pięć kanałów, zwiastun.