Tatuś córeczki
Historia, która kryje się za powstaniem „Dla Ellen” jest równie subtelna, jak opowieść snuta w samym filmie. „Pamiętam, kiedy ojciec po raz pierwszy przyszedł do nas do domu. Nigdy wcześniej nie widziałam go na oczy, a tu nagle stoi przede mną i oświadcza, że jest moim tatą” - opowiadała mi w wywiadzie reżyserka. Wychowująca się tylko z matką So Yong Kim zawsze szukała w swoich filmach odpowiedzi na pytanie o naturę męskości ojcostwa, odbijając to pytanie w lustrze kobiecej czy dziecięcej emocjonalności. Obecność mężczyzn, choć nie fizyczna, zawsze była w jej filmach silnie wyczuwalna. Tym razem po raz pierwszy czyni mężczyznę centrum swojej ekranowej opowieści. Mimo tej zmiany ani na chwilę nie traci jednak swojej unikalnej - poetyckiej, ale niezwykle przystępnej - wrażliwości.
20.05.2013 11:55
Dorastanie do ojcostwa i do świadomości, w jaką stronę można i chce się iść w życiu. Nauka podejmowania wyborów „utrudniona” przez fakt, że trzeba przejmować się już nie tylko sobą. Joby ma dwadzieścia parę lat, jest pogubionym życiowo aspirującym muzykiem, którego jedyną stałą własnością jest zakurzony samochód. Joby ma też córeczkę, Ellen. Z jej matką rozstał się już dawno, ale dopiero informacja o finalizującym się rozwodzie i groźbie utraty praw rodzicielskich sprawia, że mężczyzna zechce spróbować, co właściwie znaczy być ojcem.
To film doskonale zagrany: Paul Dano w głównej roli wręcz zlewa się z postacią. Jego fizyczna transformacja jest niezwykle sugestywna i przejmująca, podkreśla kolejne etapy, przez które przechodzi bohater. Widz czuje jego emocje każdym nerwem. Świetną robotę wykonała też operatorka Reed Morano, która zdaje się organicznie czuć rytm pracy i myśli Kim. Kamera prowadzona jest z wyczucie i taktem, wycofana, wyrozumiała. Obrazy w „Dla Ellen” idealnie współgrają z opowieścią, nie ilustrują jej nachalnie, a subtelnie podkreślają, pozwalają się wybić co ważniejszym momentom. Także muzyka omija pułapkę dosłowności. Filmowi, mimo potencjalnie narażonego na spory ładunek patosu tematu udaje się sprawnie ją ominąć.
„Dla Ellen” to obraz niezwykle intymny, spokojny, płynący z wnętrza serca. Serca poranionego i nadwyrężonego niespłaconymi kredytami zaufania i obietnicami bez pokrycia. Ale też takiego serca, które potrafiło znaleźć w sobie siłę by się odbudować i bić dalej, z pełną siłą. So Yong Kim mówi, że ta opowieść „przyszła do niej sama”. Może dlatego, że tak naprawdę ona sama była Ellen. Teraz jest kobietą i autorką, która zrozumiała, ile z siebie można dać innym, by nie obudzić się pewnego dnia bez duszy. I tą wiedzą dzieli się poprzez film.