Ultimatum Bourne'a (The Bourne Ultimatum)

Pomysł, by trzecią część trylogii Jasona Bourne'a nakręcił ponownie Paul Greengrass okazał się znakomity. "Ultimatum Bourne'a" to kawał porządnego kina szpiegowskiego.

Simon Ross, dziennikarz "The Guardian" dociera do informatora, który opowiada mu o tajnej operacji BlackBriar. W artykule wielokrotnie pojawia się nazwisko Jasona Bourne'a. Tajne służby zrobią więc wszystko, by uciszyć dziennikarza i dotrzeć do informatora. Na scenie pojawi się jednak ktoś jeszcze. Jason Bourne.

Bourne nie jest agentem w stylu Jamesa Bonda. Mówi mało, właściwe głównie milczy. O jego kobietach, a raczej kobiecie nie da się powiedzieć zbyt wiele, gdyż przypomina ją sobie jedynie mgliście. Jeśli już trafi mu się szybki samochód, to raczej przez przypadek. Porządnego garnituru nasz agent też nie widuje zbyt często. Z Jamesem Bondem łączy go natomiast przenikliwa inteligencja oraz wyjątkowa sprawność w likwidowaniu wrogów.

Dodatkowo - i to właśnie w naszym bohaterze jest najważniejsze - Jason Bourne nie walczy z terrorystami, Sowietami ani handlarzami narkotyków. Agent powołany do życia przez Roberta Ludluma walczy z... układem. Zadanie jest piekielnie trudne, gdyż układ zagnieździł się we wszechpotężnych władzach tajnych służb. Czy Bourne'owi uda się pokonać klikę stojącą za projektem BlackBriar przekonają się tylko ci, którzy pójdą do kina.

Poza skomplikowanym i fascynującym głównym bohaterem obraz Greengrassa oferuje znacznie więcej. "Ultimatum Bourne'a" to w końcu film akcji, więc reżyser nie daje widzom ani chwili wytchnienia. Sceny pościgów pieszych w Tangerze i samochodowych w Nowym Jorku zrealizowane są znakomicie. Powściągliwe aktorstwo Damona uzupełnia plejada świetnych postaci drugoplanowych żeby wymienić tylko Davida Strathairna, Scotta Glenna i Alberta Finneya.

"Ultimatum Bourne'a" trafia na nasze ekrany w najbardziej odpowiednim momencie. Pokazane w filmie mechanizmy rządzące tajnymi służbami niewiele różnią się od tego, co oglądamy ostatnio w wiadomościach. Zaletą obrazu jest jednak to, że Matt Damon jest znacznie przystojniejszy od Zbigniewa Ziobro.