Wampirza miłość platoniczna
„Zmierzch“ to połączenie romansu dla nastolatków z horrorem. A do tego ekranizacja pierwszej części książkowego cyklu autorstwa Stephenie Meyer. W Polsce jak na razie powieści Meyer nie wywołały masowego zainteresowania (choć zapewne filmowy „Zmierzch“ to zmieni). Jednak w USA cykl ten podobno dorównuje popularnością przygodom Harry’ego Pottera.
12.01.2009 12:00
Co przesądziło o sukcesie? Być może temat miłości zakazanej. Nastoletnia Bella zakochuje się ze wzajemnością w szkolnym koledze. Problem w tym, że Edward jest wampirem. Pochodzi jednak z szacownej, wampirzej „rodziny“, która nie tylko nie atakuje ludzi, ale z powodzeniem wrosła w lokalną społeczność. Głowa rodu to szanowany lekarz. Bella jest natomiast typową, amerykańską nastolatką pochodzącą z rozbitej rodziny. Po kolejnym małżeństwie matki przeprowadza się do ojca, szeryfa policji.
A więc punkt wyjścia jak z klasycznego melodramatu – zakochani pochodzący z dwóch różnych światów. Czy uda im się przezwyciężyć dzielącą ich przepaść? Czy ich uczucie ma przyszłość? Trzeba przyznać, że wątek miłosny został bardzo zgrabnie poprowadzony i jest z całego filmu najciekawszy. Reżyserce Catherine Hardwicke udało się zbudować erotyczne napięcie, a młodzi aktorzy – Kristen Stewart i Robert Pattinson - wiarygodnie pokazali narastającą wzajemną fascynację.
Miłość ze „Zmierzchu“ to także miłość zakazana. Uczucie Belli i Edwarda ma charakter platoniczny. Fizyczne zbliżenie mogłoby bowiem obudzić w Edwardzie żądnego krwi wampira. Młodzi ograniczają się więc do pocałunków. Tym samym „Zmierzch“ przypomina dawne hollywoodzkie produkcje. Przede wszystkim te z lat 40. i 50., kiedy Hollywood musiał przestrzegać tzw. kodeksu obyczajowego Haysa, który bardzo restrykcyjnie nakreślał, co w kinie można było pokazać (tak naprawdę – niewiele).
Ale „Zmierzch“ nawiązuje także do kina lat 80. i początku lat 90, kiedy strach przed AIDS sprawił, że seks stał się owocem zakazanym. Horrory pełniły wtedy rolę metaforyczną. Wreszcie, film Hardwicke kontynuuje hollywoodzką fascynację... wampirami, która z kolei wiąże się oczywiście z amerykańskim kultem młodości. Jednak nie należy szukać w „Zmierzchu“ socjologicznych czy kulturowych rozważań. To przede wszystkim młodzieżowe kino rozrywkowe.
Szkoda jednak, że nie wykorzystano możliwości, jakie dawało zderzenie dwóch różnych światów – ludzkiego i wampirzego. Nie znam powieści, być może także ona nie konfrontuje tych dwóch płaszczyzn. Ale nic nie stało na przeszkodzie, by film tym się zajął, bo to zderzenie kryje w sobie spory potencjał dramaturgiczny. Nie tylko dlatego, że para głównych bohaterów pochodzi z dwóch różnych światów. Zakochując się w sobie, Edward i Bella de facto decydują się na życie na ich pograniczu.
Dla każdego z nich „ten drugi“ świat kryje też w sobie coś, o czym marzą, ale czego nie mogą osiągnąć. Nieśmiertelność ciąży Edwardowi, a pragnienie człowieczeństwa to stały element wampirzych biografii. Z kolei dla pochodzącej z rozbitego domu Belli „familia“ wampirów jest wcieleniem rodziny doskonałej. Szkoda, że te wątki tylko lekko pobrzmiewają w scenariuszu.
„Zmierzch“ nie sprawdza się także jako horror. Nie ma w nim dreszczu emocji. Nie ma nastroju zagrożenia, choć do akcji zostają wprowadzeni także „ci źli“ – wampiry, które piją ludzką krew i chcą zapolować na Bellę. O grozie nie ma jednak mowy. Charakteryzacja sprawia wrażenie dzieła amatora, który miał do dyspozycji jedynie dziecięcy zestaw farbek do malowania. A efekty specjalne – zwłaszcza w scenie finałowej konfrontacji ze „złymi“ – stoją na zawstydzająco niskim poziomie.