Diament w popiele

Na plan „Popiołu i diamentu” przyszedł w dżinsach i zielonej wojskowej kurtce. – To niemożliwe, żebyś w tym grał! Nikt tak się wtedy nie nosił! – protestował Wajda. – Albo mnie weźmiesz takiego, jaki jestem, albo ja w tym filmie nie zagram – miał odpowiedzieć Zbigniew Cybulski. Reżyser poddał się.

Diament w popiele

08.01.2007 09:20

Być może właśnie autentyczność Cybulskiego, umiejętność niemal całkowitego utożsamienia się z bohaterami, których grał, jest przyczyną niegasnącej żywotności jego mitu. – Młodzież dostrzega jego rozdarcie, bezradność, szamotaninę. One nie straciły na aktualności. Także dzisiaj, w czasach nieustannej rywalizacji, żyjemy z podwiniętymi skrzydłami i tęsknimy za przyzwoitym, opartym na jasnych regułach, światem. Młodzi ludzie szukają autorytetów i natrafiają na kogoś, kto może sam autorytetem nie był, ale tak jak oni szukał. To ich pociąga w Cybulskim – twierdzi Krystyna Mitręga, polonistka, filmoznawca, kierownik artystyczny MDK „Południe” w Katowicach.

Krew na białym prześcieradle

Pani Krystyna od lat zaraża młodych swoją fascynacją aktorem. Pokazuje im „Popiół i diament”, zachęca do dyskusji. Co roku 8 stycznia około setki licealistów gromadzi się na uroczystościach upamiętniających rocznicę śmierci Cybulskiego. W tym roku gośćmi imprezy będą m.in. Tadeusz Sobolewski, Kazimierz Kutz i Marek Kobiela. Tradycją jest też spotkanie na cmentarzu przy ulicy Sienkiewicza w Katowicach, przy grobie, o którego odnowienie Krystyna Mitręga długo walczyła: – Przez lata było tam tylko pęknięte lastriko. Władze komunistyczne nie chciały się tym zająć, mówiły, że to sprawa rodziny.

Aktora osobiście nie znała, pamięta jednak jego pogrzeb. – Widziałam tłum, który szczelnie wypełniał ulicę Powstańców. Wyglądało to jak wielka manifestacja – wspomina. Samym Cybulskim zafascynowała się jednak dopiero w latach studenckich, kiedy obejrzała „Popiół i diament”. – Książka niewątpliwie była skażona, ale Wajda, jako plastyk, potrafił komunikować się między wierszami – mówi pani Krystyna. – Scena, w której ranny Maciek Chełmicki przyciska do siebie białe prześcieradło, zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Mimo że film był czarno-biały, bezbłędnie odczytywaliśmy tę symbolikę: bieli i czerwieni. Cybulski, który grał metodą Stanisławskiego, identyfikował się z postacią Maćka. On zresztą swoją polskość podkreślał na każdym kroku.

Stale bez pieniędzy

– To był bardzo głęboki człowiek, o szerokiej skali zainteresowań – mówi adwokat Antoni Cybulski, młodszy brat Zbigniewa. – Pamiętam, że w dzieciństwie jego ulubionym zajęciem była zabawa żołnierzykami, których ojciec przywoził mu mnóstwo z zagranicy. Zbyszek rozstawiał wszystkie formacje na podłodze i prowadził wojnę, głośno komentując jej przebieg. Interesowało go też wszystko, co wiązało się z geografią i podróżami.

Kiedy wybuchła wojna, bracia wraz z matką próbowali przedostać się do Rumunii, gdzie przebywał ojciec. Zostali jednak schwytani. – Mamę wywieziono na Sybir, a nas wsadzono do więzienia – opowiada pan Antoni. – Zbyszka wtedy strasznie bito, ale nie powiedział o ojcu. Cały czas powtarzał, że szliśmy w góry, na świeże powietrze… Po kilku dniach oficer rosyjski wsadził nas do samochodu. Myśleliśmy, że trafimy do ochronki, ale jakimś cudem zawieziono nas do naszej babci w Kołomyi. Stamtąd dostaliśmy się do Przemyśla, a potem do Warszawy. Po wojnie rodzice odnaleźli się przez Czerwony Krzyż. Ojciec, jak się okazało, z Rumunii przedostał się do Francji, gdzie działał w ruchu oporu. Trafił za to do obozu w Camp du Vernet i Bordeaux (z obydwu uciekł). Matka wróciła z armią Andersa przez Palestynę i Anglię. O miejscu pobytu braci poinformowała rodziców ciotka. Obaj mieszkali wówczas w Dzierżoniowie, gdzie Zbyszek współtworzył 6. Drużynę Harcerską. – Mimo pozorów artystycznego chaosu, był geniuszem organizacji.
Cechowała go wielka perfekcja – podkreśla brat. – Był bardzo wszechstronny: w czasie okupacji na przykład wyprawiał futra królików i szył z nich czapki. Cały czas bardzo wiele czytał i pisał. Miał trochę dziwne usposobienie: z jednej strony ciągnęło go do ludzi, z drugiej jednak potrafił się całkowicie wyłączać. Stale był bez pieniędzy. Pożyczał ode mnie, oddawał i... znowu pożyczał – uśmiecha się pan Antoni. Pracował nad sobą

Lata powojenne były bardzo trudne dla rodziny Cybulskich. Jak wszyscy wracający z zagranicy, rodzice znaleźli się pod czujnym okiem UB. Odsuwano ich od pełnienia jakichkolwiek funkcji. Wreszcie ojcu udało się zdobyć posadę w przemyśle węglowym. Zbyszek poszedł w tym czasie do szkoły aktorskiej. – Kiedy przyjeżdżał do naszego domu w Katowicach, rozmowy z matką i ojcem trwały nieraz do samego rana – opowiada Antoni Cybulski. – Mama była dla niego przewodnikiem, czuwała nad jego stroną etyczno-moralną. Ze wszystkiego się przed nią spowiadał, a potem razem szli do katedry do spowiedzi. To prawda, że był w bardzo trudnym środowisku, ale wiem, że pracował nad sobą. Nawet jego koledzy wspominali, że nieraz kiedy pili wódkę, on w tym czasie modlił się.

Katolicyzm rodziny Cybulskich nie był na rękę komunistycznym władzom. Domagali się świeckiego pogrzebu aktora. – Straszyli, że z grobem mogą być problemy, nie chcieli dopuścić, żeby księża prowadzili kondukt – mówi pan Antoni. – Pojechaliśmy w tej sprawie do biskupa Herberta Bednorza. Biskup powiedział, że będzie nabożeństwo w kościele, a potem księża będą czekać przed cmentarzem. I tak się stało. Między nabożeństwem a pogrzebem była też część „oficjalna”, świecka, w WOSPR-ze na Plebiscytowej, ale najważniejsze, że Zbyszek miał katolicki pogrzeb. To nic, że władze robiły potem różne nieprzyjemności.

Najcenniejsza pamiątka

Pan Antoni przynosi z pokoju ryngraf z Matką Bożą z Lourdes. – To dla mnie najcenniejsza pamiątka po Zbyszku. Miał go przy sobie w chwili śmierci. Wśród rzeczy osobistych była też książeczka do nabożeństwa. Na ryngrafie widać wygięcie. – To od uderzenia pociągu – mówi brat aktora. Zbigniew Cybulski zginął pod kołami warszawskiego ekspresu, do którego próbował wskoczyć z peronu wrocławskiego dworca.

Historia ryngrafu jest jednak dłuższa. Ojciec Zbigniewa i Antoniego przywiózł go z Lourdes, dokąd udał się po ucieczce z obozu w Bordeaux. – To było bardzo ważne wydarzenie dla ojca, przemieniło go wewnętrznie. Zbyszek zawsze potem nosił ten ryngraf przy sobie, nie rozstawał się z nim. Kiedyś, gdy modliliśmy się razem nad grobem taty, powiedział mi: „Jakbym umarł, pamiętaj, że chcę być pochowany przy ojcu”. To, że został pochowany w Katowicach, a nie w Alei Zasłużonych, było spełnieniem jego woli.

O Cybulskim mówi się, że to polski James Dean, człowiek łamiący konwenanse, żyjący na krawędzi. Sporo pewnie prawdy w tych określeniach. Tak jak i w tym, że rodzina cierpiała przez to, że żył w ciągłym biegu. Synowi, którego bardzo kochał, nie mógł poświęcać tyle czasu, ile chciał. Ale wiele świadczy też o tym, że za jego twórczym niepokojem stał wielki głód tego, co prawdziwe i czyste. – Proszę zobaczyć – pokazuje pan Antoni – tu są listy do rodziców: „Polecam Was opiece Najświętszej Maryi Panny” – czy tak pisze człowiek niewierzący?

Impreza związana z 40. rocznicą śmierci Zbigniewa Cybulskiego rozpocznie się 8 stycznia o godz. 10.00 w MDK „Południe” w Katowicach Kostuchnie przy ul. Boya-Żeleńskiego 83. W programie m.in.: wspomnienia, wystawa, projekcja filmu dokumentalnego o aktorze. Imprezę zwieńczy uroczystość na cmentarzu przy ul. Sienkiewicza o godz. 13.00.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)