Kevin Smith - historia upadku
Bruce Willis i Tracy Morgan grają tu współpracujących od lat nowojorskich gliniarzy - Jimmy'ego i Paula. Jak można się spodziewać, postać Willisa (Jimmy) to spokojny i ustatkowany weteran, Morgan (Paul) zaś wciela się w krzykliwego trefnisia chorobliwie zazdrosnego o swą piękną żonę i rozkochanego w skatologicznych monologach. Problemy partnerów zaczynają się, gdy okrada ich nieudolny złodziej-gimnastyk (Seann William Scott) - jego łupem pada rzadka karta z baseballistą warta 80 tysięcy dolarów. By ją odzyskać policjanci będą musieli wyświadczyć przysługę meksykańskiej mafii narkotykowej.
Istotą "buddy films" (klasykami tego gatunku są "Starsky & Hutch", "Zabójcza broń", "48 godzin", "Szklana pułapka 3" czy "Policjanci z Miami") jest chemia pomiędzy aktorami - niestety w ogóle nie ma jej w najnowszym filmie Kevina Smitha. Postacie Jimmy'ego i Paula są sztuczne, jednowymiarowe i skopiowane z dziesiątków wcześniejszych filmów o niedobranych partnerach. O ile jednak Willis ten brak przyciągania maskuje ironicznymi minami i gwiazdorskim dystansem ("Nie znam tego", mówi Jimmy, gdy Paul cytuje "Szklaną pułapkę"), o tyle Morgan ciska się ekranie próbując udowodnić, jakim jest uzdolnionym komikiem. Swoją rolę opiera na prostackich żartach i przerysowanych reakcjach, a wszystkie dialogi wykrzykuje, jakby obawiał się, że widzowie prześpią puentę. Coś w tym zresztą jest, bo większość dowcipów w "CopOut" jest niemiłosiernie przeciągnięta - nawet zabawa w "puk, puk, kto tam?" trwa tu o kilkadziesiąt bolesnych sekund zbyt długo.
Ale rynsztokowe żarty i fatalny występ Morgana to nie najcięższe grzechy produkcji Smitha. Najbardziej drażni bezsensowny i dziurawy scenariusz, w którym znalazły się chyba wszystkie gatunkowe klisze. Poodrywane od siebie gagi ledwie wiążą się w zrozumiałą historię, a nieudolnie zrealizowane sceny akcji nie są w stanie tego zatuszować. Aż dziw, że ten stek bzdur przełknął autor całych elaboratów na temat popkultury wygłaszanych w "Sprzedawcach" przez Dantego i Randala. Dziś bohaterowie pierwszego filmu Smitha wyśmialiby jego najnowsze dzieło.
Kevin Smith to postać tragiczna. Obiecujący debiutant, twórca jednego z najbardziej kultowych filmów lat 90., autor rewelacyjnych dialogów, w których błyskotliwe odwołania do popkultury mieszają się z dowcipnymi wulgaryzmami i poważną refleksją o relacjach międzyludzkich, nie nakręcił dobrego filmu od 10 lat, od czasu premiery "Jay i Cichy Bob kontratakują". Mimo to hollywoodzcy producenci wciąż dają mu szansę, widząc w nim potencjał i kreując na gwiazdę kina niepokornego, być może kręconego za ich brudną forsę, ale wciąż niezależnego. "CopOut", zdecydowanie najsłabszy film w jego karierze, dowodzi nie tylko, że Smith od dawna nie jest w stanie nakręcić niczego świeżego, ale i pożegnał się z wizerunkiem buntownika. Po jego obejrzeniu, nie jest mi nawet żal, że Smith kończy karierę.
Jedynym dodatkiem do wydania DVD są niewykorzystane sceny. Równie nieśmieszne, co reszta produkcji.