Koszmar Darwina

Stosowany przez dystrybutora marketing sugeruje, że oto mamy do czynienia z kolejną odmianą "Gatunku" Rogera Donaldsona - brutalną historią wyhodowanej w laboratorium istoty, która zwraca się przeciwko swoim stwórcom.

- Co to jest!!??
- Pomyłka.

Cóż, nie do końca. Vincenzo Natali, wytrawny esteta i wizjoner, ekspert od klaustrofobicznych opowieści sci-fi ("Cube", "Cypher", "Wielkie nic") , bardziej zainteresowany jest sugestywną psychoanalizą. Łączy więc cronenbergowską obsesję ciała z cierpliwą obserwacją, której nie powstydziłby się sam Freud. I rozlicza. Ale nie tytułową istotę, a tych którzy dali jej życie.

Clive (Adrien Brody) i Elsa (Sarah Polley) to spadkobiercy Prometeusza, zniewoleni przeświadczeniem, że potrafią mu dorównać. Dren, humanoidalna istota powołana przez nich do życia, jest więc dzieckiem chorych ambicji, nie - jak może się wydawać - miłości. Ubierając ten przykry społeczny mechanizm w szaty kina gatunkowego, Natali odnosi się do naszych, ludzkich i najbardziej podstawowych, słabości. Czym tak naprawdę jest akt poczęcia? Owocem bezgranicznej pasji i poświęcenia, czy krótkowzroczną autogloryfikacją drzemiącej w nas siły stworzenia?

Narodziny to tylko początek. Bo, jak dowodzi"Istota", rodzicielstwo powinno iść w parze z odpowiedzialnością, a wychowanie odbywać się w sprzyjających warunkach. Dren brakuje jednego i drugiego. Stworzona w chłodnym laboratorium, w tajemnicy przed przełożonymi, następnie przeniesiona do ciemnej stodoły, nosi w sobie wszystkie lęki i pragnienia istoty wykluczonej ze społecznego obiegu. Dla swoich "rodziców" nie jest bowiem powodem do dumy - człekokształtny, dziwaczny stwór z ogonem i odwróconymi stawami kolanowymi zwraca uwagę, której Elsa i Clive wolą uniknąć.

Dren staje się nośnikiem ich zawiedzionych nadziei, życiowych rozczarowań, które stworzenie nowej formy życia miało uleczyć. Natali krytykuje więc próżną ludzką naturę, nie jak życzą sobie tego sceptycy jego filmu - zabawy z genetyką. Te są tu tylko punktem odniesienia, intrygującą metaforą, dzięki której potencjalnie pretensjonalną dydaktykę udaje się zamknąć w sprawnie zrealizowanym kinie gatunków. Bo "Istota" to, oprócz pożywki intelektualnej, także mocowanie się z ramami konwencji. Poszerzanie ich, próba przeciwstawienia wyśrubowanym oczekiwaniom.

W wielu scenach Natali bezpardonowo nawiązuje do klasyki: "Narzeczonej Frankensteina" Jamesa Whale'a czy "Muchy" Davida Cronenberga, ale ponad wszystkim unosi się duch jego poprzednich dokonań: obsesja samotności i wyobcowania, naukowy fetysz, ale przede wszystkim subtelna, zakorzenia głęboko w hermetycznej formule, ironia. Zwłaszcza ona nie pozwala rozpatrywać "Istoty" na jednej tylko płaszczyźnie. Ty też jesteś Bogiem, wyobraź to sobie...

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)