Piotr Adamczyk: Mam dystans do siebie
Już niedługo na ekrany kin wchodzi film "Święty interes". To zapewne będzie gratka dla wszystkich ceniących talent Piotra Adamczyka i Adama Woronowicza, którzy wcielili się w role głównych bohaterów i bynajmniej nie zagrali ani księdza, ani papieża. Z Piotrem Adamczykiem rozmawiamy o pracy na planie, interesach i listach, które dostaje z Ameryki Łacińskiej.
23.08.2010 18:20
W filmie "Święty interes" spotkało się dwóch "świętych" - Piotr Adamczyk, odtwórca roli papieża i Adam Woronowicz - filmowy ksiądz Popiełuszko...
(śmiech) Chyba musimy przyzwyczaić się z Adamem do tego rodzaju żartów i też się z nich śmiać. Ale, podobno żart wielokrotnie powtarzany, przestaje być śmieszny dla osoby, której dotyczy.
Czy obsadzenie Panów w takich rolach to celowy zabieg producentów?
Z pewnością. A dla nas aktorów stanowiło to swoiste odcięcie kuponów, mimo że staramy się od tych ról kuponów nie odcinać. Niemniej, grając te role, mieliśmy szansę z siebie pożartować i pokazać odrobinę dystansu.
Film zachęca do obejrzenia nie tylko świetną obsadą, ale także warstwą fabularną...
Rzeczywiście, historia jest ciekawa. Opowiada o dwóch braciach, Leszku i Janku, którzy dziedziczą starą Warszawę. Autem tym podobno niegdyś jeździł Karol Wojtyła. Leszek i Janek, próbują więc ubić na nim świetny interes, który okazuje się jednak zbyt święty.
Rozumiem, że im się nie udaje?
A to trzeba zobaczyć. Pewne jest, że powstał film, który w niezwykle przewrotny sposób prowokuje widzów do dyskusji. Porusza ważne tematy, dotyka wiary, naszego pogaństwa, mówi o społecznych problemach, takich jak in vitro, który to kino dopiero zaczyna podejmować. "Święty interes" proponuje lekką dyskusję, z przymrużeniem oka. To chyba najlepszy sposób, by skłonić widzów do rozmowy po wyjściu z kina. Jeśli śmiejemy się w tym… …filmie, to śmiejemy się z samych siebie, z wiarygodnego dotknięcia sedna problemu.
Zdjęcia nagrywane były w pięknych plenerach, niedaleko Wadowic. Lubi Pan polską wieś?
Tak, ale niestety na wsi bywam za rzadko. Moja praca powoduje, że często przebywam w Warszawie. Tu się urodziłem, tu mieszkam, gram w teatrze. Pobyt na wsi traktuję jako wspaniały odpoczynek. Praca przy tym filmie także była dla nas odpoczynkiem, chociaż na planie pracowaliśmy intensywnie, ale na świeżym powietrzu, w pięknych plenerach.
Prywatnie chyba jednak interesy idą Panu lepiej niż w tym filmie? Jest Pan współwłaścicielem restauracji "Stary Dom" w Warszawie...
Jeżeli spełnia się marzenia, jeżeli robi się to, czego się pragnie, a nie tylko i wyłącznie z chęci zysku, to wszystko może się udać. Cieszę się, że z przyjaciółmi udało nam się otworzyć tę restaurację.
Ma Pan smykałkę do interesów?
Mam po prostu mnóstwo pomysłów. Jestem człowiekiem, który lubi być wszechstronny i staram się nim być nie tylko w swoich rolach, ale także w życiu. Każde nowe doświadczenie daje mi ogromną satysfakcję. Ostatnio na lotnisku pan z odprawy pasażerskiej powiedział do mnie: "Bardzo panu gratuluję!" Myślałem, że będzie mi gratulował roli, a on mówi: "W pana restauracji jest najlepszy tatar jaki jadłem". Nie przypuszczałem, że sprawi mi tym tak wielką radość (śmiech).
A Pan jadł tego tatara?
Ależ oczywiście! W restauracji "Stary Dom" bywam i jadam bardzo często.
Jest coś, czego chciałby Pan jeszcze spróbować w ramach poszerzenia swojej wspomnianej wszechstronności?
Jest wiele takich rzeczy. Niektórych nawet nie umiem nazwać. Jeśli się zdarzą i pokażą na horyzoncie, po prostu stwierdzę, że chcę ich dotknąć. Chciałbym na przykład zdobyć Mont Blanc. Bardzo lubię podróżować, a mój zawód pozwala mi czasami na tego rodzaju przyjemności. Mam przyjemność… …bywać na festiwalach międzynarodowych, albo otrzymuję zagraniczne propozycje ról. I to też są wspaniałe przygody, kiedy poznaje się zupełnie inny system pracy. Ostatnio na przykład zagrałem główną rolę w portugalskim filmie "Second life". Mam nadzieję, że będzie on dostępny w Polsce na DVD.
W jakich językach miał już Pan okazję grać?
Po angielsku, włosku i trochę po portugalsku, a w "Świętym interesie" nawet po szwedzku.
Poliglota z Pana...
To kwestia doświadczenia, które zdobyłem w szkole teatralnej, a nawet wcześniej. Już jako dziecko, byłem w ognisku teatralnym Państwa Machulskich i wyjeżdżałem na warsztaty zagraniczne. Tam próbowałem grać w obcych językach. Dzięki temu, że zacząłem to robić tak wcześnie, zrozumiałem trudność, polegającą na przełożeniu prawdy na język obcy. Uważam, że pełną wiarygodność można osiągnąć tylko w swoim ojczystym języku, ale są też sposoby na to, by grać wiarygodnie w językach obcych, zwłaszcza, kiedy się gra cudzoziemców.
Czy w "Second life" zagrał Pan właśnie cudzoziemca?
Tak, mój bohater to producent filmowy, który opowiada historię swojego życia zaraz po swojej śmierci. I ta historia jest podwójna, to jakby dwa życiorysy. Film cieszył się w Portugalii dużym powodzeniem, ja również miałem tam swoje pięć minut.
Czyli jest Pan rozpoznawalny także w Portugalii?
Owszem, chociaż ten rodzaj rozpoznawalności bardzo szybko przemija.
Czy podobnie było we Włoszech po premierze filmu "Karol. Człowiek, który został papieżem" i jego drugiej części?
Jeśli się dziś przypomni Włochom o tych filmach, to oczywiście pamiętają je, bo były one ogromnym sukcesem. Ale największy sukces pod względem oglądalności tego filmu, osiągnąłem w Ameryce Łacińskiej. Ilość listów, jakie dostaję z Meksyku, Peru i Argentyny jest wyjątkowa.
Wszystkie je Pan czyta?
Tak, nawet zacząłem uczyć się hiszpańskiego, żeby zrozumieć, co do mnie piszą (śmiech).
I co piszą?
Że pamiętają, że im się podoba, gratulują... Piszą też, że ten film ich dotknął i wyjaśnił polską historię i historię Polaka, którego niezwykle podziwiają i kochają.
Dziękuję za rozmowę.
Muchas gracias.