Ten film nie jest propozycją dla każdego. I nie chodzi w tym przypadku tylko o podział na fanów kina ambitnego, obyczajowego i miłośników strzelanek i sensacji. Godziny zdecydowanie podzieliły nawet tych, którzy pasjonują się powolną akcją i psychologicznym portretem postaci. Są i wśród nich bowiem ludzie, którzy nigdy nie pojmą tego obrazu. I nie nazwałabym ich głupcami, ale raczej szczęściarzami, którzy nigdy nie doświadczyli takiej desperacji jak pokazane na ekranie kobiety, nigdy nie zostali postawieni przed potrzebą przewartościowania swojego życia, dokonania totalnej zmiany, wybrania innej drogi, którym nigdy nawet przez chwile nie przemknęła myśl, że wybawieniem może być już dla nich tylko śmierć.
Przez piekło takich rozmyślań nad sensem własnego życia przechodzą właśnie bohaterki Godzin - trzy kobiety żyjące w różnych epokach. Pierwszą jest pisarka Virginia Woolf, zmagająca się z choroba psychiczną. W filmie poznajemy ją na krótko po pobycie w szpitalu i przeniesieniu się z miasta na wieś, gdzie ma odpoczywać i w spokoju dochodzić do siebie. To tam właśnie powstaje książka "Pani Dalloway" - portret kobiety, która nagle zdaje sobie sprawę, że jej uporządkowane życie składa się z mało ważnych rutynowych czynności wykonywanych bez większego zaangażowania. Ta książka to klucz łączący kolejno wszystkie trzy bohaterki filmu, które na wzór postaci ze wspomnianej powieści dochodzą do podobnego momentu w życiu.
Laura Brown, kolejna przedstawiona kobieta, to pani domu z lat 50., która choć ma kochającego męża i wspaniałe dziecko, swoje zwyczajne rodzinne życie postrzega jako więzienie. Nie spełnia się w roli matki i żony, funkcjach, jakie narzuca jej społeczeństwo. Jest totalnie zagubiona, nie bierze czynnego udziału w swoim własnym życiu. Nie widzi możliwości wyboru, przynajmniej nie takiego, który dla nikogo nie byłby krzywdzący. To prowadzi do depresji a nawet do samobójczej próby.
Trzecią bohaterką jest współczesna kobieta, Clarissa Vaughn, której życie, przynajmniej dla innych wydaje się uporządkowane i satysfakcjonujące. Tymczasem ona sama uświadamia sobie, że zbudowała je na trywialności, która nie ma żadnego znaczenia. Jej 10-letni związek z inną kobietą stracił już na znaczeniu więc z rozrzewnieniem oddaje się opiece nad jedyną prawdziwą miłością, poetą Richardem Browna, gejem, zmagającym się z ostatnim stadium AIDS. Clarissa musi przemyśleć swoje życie i uświadomić sobie, że ciągłe stawianie spraw innych ponad swoje własne interesy nie czyni jej życia lepszym i mniej błahym.
Wszystkie bohaterki ukazane są w jednym dniu, który na zawsze odmieni ich własny los i życie ich najbliższych. Wszystkie te kobiety łączy w pewnym momencie jedno przekonanie -że żyją dla kogoś innego a nie dla siebie. Wtedy właśnie zadają sobie kluczowe pytanie: Jakie znaczenie i wartość ma moje życie? Co nadaje mu sens? Czy jest to rodzina, praca, miłość? Każda z nich znajdzie inne rozwiązanie, jednak wszystkie dojdą do tego samego wniosku, stanowiącego główne przesłanie filmu. A jaki jest ten wniosek? Taki, jaki wypływa z twórczości Woolf, że istota życia kryje się w drobnych elementach, w pojedynczych chwilach, codziennych słowach i gestach, które będąc bardzo osobistym uzewnętrznieniem naszych uczuć przedstawiają to, co w życiu najważniejsze. Powinniśmy żyć każdą chwilą, doceniać znaczenie pozornie błahych spraw i akceptowali życie właśnie takim, jakie jest a nie oczekiwali od niego tego, czego nigdy nie może nam dać. Jednocześnie musimy pamiętać o sobie, żyć zgodnie ze swoim sumieniem i wolą, nie
poddawać się społecznym uwarunkowaniom, jeśli są zamachem na nasze ja i nie pozwolić innym na całkowite definiowanie naszego własnego losu.
Ile razy słyszeliśmy, nie tylko w kinie takie słowa? Z pozoru nie ma w nich nic odkrywczego, czego byśmy nie wiedzieli. Jednak w Godzinach te pozornie banalne stwierdzenia zostały przekazane w sposób, który zmusza widza do spojrzenia na swoje życie w ten sam sposób, w jaki robią to bohaterki. Tę niezwykłą siłę obraz zawdzięcza głownie porażającym kreacjom aktorskim. Szczególnie fascynująca jest tutaj Nicole Kidman w roli Virginii Woolf. Aktorka umiejętnie potrafiła przekazać wewnętrzne emocje targające jej bohaterką, skryte pod maską zniechęcenia i apatii raz ogarniające pisarkę szaleństwo. W filmie pojawia się cała plejada gwiazd najwyższego formatu, zarówno w rolach głównych jak i drugoplanowych, epizodycznych. O każdej z nich można powiedzieć wiele dobrego i trudno pisać o wszystkich. Nie mogę tu jednak nie wspomnieć o Toni Collette, która malutką ale bardzo charakterystyczną rolą dała popis swoich możliwości. Szkoda, że tak
rzadko ktoś daje jej szansę pełnego zaprezentowania niezwykłego talentu.
Wspaniałe kreacje aktorskie uzupełnia muzyka Phillipa Glassa, którego ścieżka dźwiękowa stała się pomostemłączącym trzy przedstawione historie.
Film nie jest równy, przez cały czas w taki sam sposób urzekający widza. Wręcz przeciwnie, potrafi się z lekka dłużyć, a czasem nawet drażnić. Ale jest w nim kilka prawdziwie błyskotliwych, przepięknych i niezapomnianym momentów. Zupełnie tak jak w życiu, o którym stara się przecież opowiadać. W tym właśnie przejawia się jego siła i wielkość.