Aktor zmarł w szpitalu. Żona opowiadała, jak ją powiadomiono
Marek Frąckowiak został zapamiętany jako aktorski kameleon i człowiek wielkiego serca. Przez ponad cztery dekady wykreował 100 ról na małym i wielkim ekranie. Stał się jednym z najbardziej cenionych aktorów warszawskiej sceny. Odszedł w 2017 roku, ale jego walka z chorobą i aktywność zawodowa do końca stanowią inspirację.
Jeden z najwybitniejszych aktorów polskiego teatru i ulubieniec polskich widzów urodził się 16 sierpnia 1950 roku w Łodzi. Jak sam przyznawał później w wywiadach, nie był łatwym dzieckiem. Szkołę średnią zmieniał czterokrotnie. "Po maturze miałem do wyboru trzy drogi – wspominał z humorem Marek Frąckowiak. – Wszystkie związane z publicznymi występami: księdza, adwokata i artysty". Choć dostał się na studia prawnicze, szczęśliwie dla fanów jego dorobku poświęcił się ostatecznie aktorstwu.
W 1971 roku zadebiutował w "Zabijcie czarną owcę" Jerzego Passendorfera, filmie wyróżnionym na MFF w San Sebastian. Frąckowiak sportretował skomplikowanego chłopaka po przejściach, a jego portret nosił po części autobiograficzne rysy młodego gniewnego. W 1974 roku ukończył studia aktorskie na Wydziale Aktorskim PWSFTviT w rodzinnej Łodzi, a tuż po tym zadebiutował na deskach warszawskiego Teatru Nowego w sztuce "Lelewel".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kultura WPełni: Juliusz Machulski o przekraczaniu granic przez reżyserów
Tytan pracy
Marek Frąckowiak odnajdował się we wszechstronnych stylach tak na ekranie, jak scenie. Publiczność pokochała go za autentyczność i oddanie własnej profesji. Szczery, serdeczny, a przy tym maksymalnie charyzmatyczny – takim go zapamiętaliśmy.
W 1975 roku wcielił się w syna Włodków w "Niespotykanie spokojnym człowieku" w reżyserii króla polskich komedii Stanisława Barei. Potem przyszły angaże do "Alternatywy 4", "C. K. Dezerterzy", "07 zgłoś się", serialu "Dom" czy kultowych "Psów" Władysława Pasikowskiego, w których wystąpił jako oficer SB Kazek. Uznanie przyniosła mu ponadto kreacja wachmistrza na ukraińskim weselu w "Ogniem i mieczem" (1999). Jednocześnie Marek Frąckowiak był związany z warszawskimi teatrami. Począwszy od debiutu w 1974 roku do 1977 grał w Teatrze Nowym, potem dołączył do zespołu Teatru Współczesnego, z którego odszedł w 1981 roku. W latach 1987-90 występował w Teatrze Rozmaitości, a od 2001 roku był związany z Teatrem Rampa.
W 1993 roku adaptował na scenę i wyreżyserował "Grażynę" Adama Mickiewicza na scenie Teatru Adekwatnego. Wciąż nie przestawał fascynować w prywatnym wymiarze. W 2001 roku założył Fundację Przyjaciół Sztuki Aurea Porta w celu promocji polskiej sztuki współczesnej. Fundacja upowszechnia m.in. dorobek artystyczny kompozytora i dramaturga Bogusława Schaeffera.
Szersza publiczność pokochała go oczywiście także za serialowe kreacje, m.in. w "Plebanii" czy "Ranczu".
Czarne chmury
W 2013 roku stan zdrowia Marka Frąckowiaka zaczął się pogarszać. Najpierw wystąpiły problemy z prostatą, później artysta upadł w ogrodzie z bólu. Okazało się, że choruje na raka kręgosłupa. Aktor przeszedł operację i dochodził do zdrowia. Gdy wydawało się, że wszystko najgorsze już za nim, rok później pojawiły się przerzuty. Nie zamierzał się poddawać. Konieczna była chemioterapia.
W najtrudniejszych chwilach aktorowi towarzyszyła druga żona, znana przede wszystkim z talentu dubbingowego aktorka Ewa Złotowska (to jej głosem przemawiała pszczółka Maja). Pobrali się w 1992 roku i spędzili szczęśliwe ćwierć wieku. Łączyły ich artystyczne pasje i bezwarunkowa miłość do zwierząt. Pod dachem ich domu pod Warszawą nigdy nie brakowało kotów i psów. Tworzyli relację opartą na przyjaźni, wzajemnym wsparciu i zrozumieniu potrzeby kompromisów – to był ich przepis na długoletnie małżeństwo.
Marek Frąckowiak miał za sobą nieudane małżeństwo z plastyczką Barbarą Frąckowiak i zwycięskie starcie z chorobą alkoholową. Spotkanie Ewy pozwoliło mu zacząć od nowa. "Alkohol w pewnym momencie życia stał się dominujący, co mi nie pomogło. Ale powtarzam, nie narzekam, taką drogę miałem przejść, żeby wyciągnąć wnioski" – zwierzał się aktor. I dodał, opowiadając o tej jedynej: "Spotkaliśmy się we właściwym momencie. Ewa to bardzo mądra osoba. Wtedy głośno powiedziałem: z tą panią chciałbym ułożyć sobie życie. Za co kocham Ewę? Za ogromną uczciwość, lojalność, mądrość".
W nadziei
Do końca wierzył w zwycięstwo z chorobą. Mimo problemów zdrowotnych Marek Frąckowiak nie porzucił aktorstwa. Już po jego śmierci ukazał się "Kamerdyner" (2018) Filipa Bajona z aktorem w roli żandarma pruskiego. Trzy dni przed śmiercią pojawił się w Teatrze Rampa. Wszyscy wokół mieli nadzieję, że jego stan uległ znacznej poprawie. Niestety 6 listopada 2017 roku Marek Frąckowiak zmarł.
Jego ukochana nie zdążyła pożegnać się z mężem. Gdy w nocy trafili do szpitala, Ewa Złotowska pojechała na kilka godzin do domu, by odpocząć. Rano miała do niego wrócić. O ósmej rano otrzymała telefon: "’Przepraszam, czy to mieszkanie pana Marka Frąckowiaka? Rozmawiam z żoną? Pan Frąckowiak umarł’ – powiedział pan drewnianym głosem, a ja wykrzyczałam: ‘Co?!’, usłyszałam: ‘Niech się pani skupi! Nie zrozumiała pani? Umarł 6:20 rano’. Zero empatii. Straszne! Jak zapowiedź, że pociąg odjeżdża o 6:20 rano", żaliła się wdowa w rozmowie z "Dobrym Tygodniem".
Tragiczna historia "Supermana", Christophera Reeve’a, obrzydliwe sceny w horrorze "Together" i nowe perełki w streamingu. O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: