''Argo'': Jak Hollywood uratowało amerykańskich zakładników
25.10.2012 | aktual.: 22.03.2017 12:18
Dlaczego przypominamy o tych wydarzeniach w serwisie o filmach? Bowiem w ich tle rozgrywał się inny dramat, o którym niewielu dziś pamięta, a o którym przypomina nam najnowszy, wychwalany przez krytyków film w reżyserii Bena Afflecka - "Operacja Argo".
Jest rok 1979. Zimna wojna trwa w najlepsze, ale chwilowo Amerykanie największe problemy mają nie z Rosją, a z Iranem. Wybuchła tam właśnie rewolucja ajatollahów, którzy obalili prozachodniego szacha Mohammada Rezę Pahlawiego i nie zmierzają podporządkować się amerykańskiemu zwierzchnictwu. Na ulicę wychodzą wściekli zwolennicy Chomeiniego. Bunt jest tak gwałtowny, że demonstranci wdzierają się do amerykańskiej ambasady i biorą jej pracowników jako zakładników. Cały świat wstrzymuje oddech, gotowy na kolejną wojnę.
Dlaczego przypominamy o tych wydarzeniach w serwisie o filmach? Bowiem w ich tle rozgrywał się inny dramat, o którym niewielu dziś pamięta, a o którym przypomina nam najnowszy, wychwalany przez krytyków film w reżyserii Bena Afflecka - "Operacja Argo".
Sześciu pracownikom amerykańskiej ambasady udało się uciec przed napastnikami i ukryć w ogarniętym rewolucją Teheranie. By ich bezpiecznie wydostać CIA postanowiło zorganizować jedną z najdziwniejszych akcji w całej swojej historii. Do realizacji szalonego planu nie potrzeba było jednak wyszkolonych zabójców ani tajnych agentów, ale… producentów z Hollywood! To oni mieli uwiarygodnić przykrywkę agencji.
Chaos w Iranie
Zacznijmy jednak od początku. Co właściwie wydarzyło się w Iranie, że Amerykanie nagle zaczęli być ścigani? Cóż, sytuacja była skomplikowana.
Wszystko było dobrze, dopóki na czele państwa stał Mohammad Reza Pahlawi, ostatni szachinszach z dynastii Pahlawi. Wyniesiony do władzy w trakcie II wojny światowej przez aliantów, utrzymywał się przy niej głównie dzięki poparciu Amerykanów. Pomogli mu oni nawet, gdy próbował go obalić poparty w demokratycznych wyborach premier Mohammad Mosaddegh. Niezrażone wolą narodu irańskiego CIA zorganizowało zamach stanu, w wyniku którego szach powrócił na tron.
Gdy więc pod koniec lat 70., narastał konflikt pomiędzy szachem, a ajatollahami - islamskimi przywódcami religijnymi - obywatele stanęli po stronie tych drugich. Nawet dla świeckich Irańczyków szach utożsamiał korupcję i zepsucie, islamiści obiecywali zaś wolne wybory i demokratyczne państwo prawa.
Wybuchłe w 1979 roku powstanie było zatem nie tyle wyrazem poparcia dla Chomeiniego i jego popleczników, co sprzeciwem wobec dotychczasowych porządków i imperialistycznej polityki Stanów Zjednoczonych.
Szóstka uciekinierów
4 listopada 1979 roku do amerykańskiej ambasady w Teheranie wtargnęła grupa studentów popierających ajatollahów. Uzbrojeni i dobrze przygotowani do akcji (prawdopodobnie nie była ona tak spontaniczna, jak przedstawiał to Chomeini), wzięli za zakładników 52 Amerykanów i zażądali, by USA przestało się wtrącać w wewnętrzne sprawy Iranu. Okupacja ambasady trwać będzie 444 dni, ale nas najbardziej interesują ludzie, którym udało się wymknąć.
Była ich szóstka - Robert Anders, Mark Lijek, Cora Lijek, Henry Schatz, Joseph Stafford i Kathleen Stafford. Przerażeni i zdezorientowani poszukiwali schronienia na ulicach ogarniętego zamieszkami miasta. W końcu odnaleźli je w domu kanadyjskiego ambasadora w Teheranie, Kena Taylora.
Taylor ryzykował wiele. Ukrywanie Amerykanów mogło nie tylko zepsuć kontakty pomiędzy Kanadą, a formującym się w Iranie nowym rządem, ale także narażało na niebezpieczeństwo życie jego i jego rodziny. Nie wahał się jednak i od razu poinformował swój rząd, że pracownicy przyjaznej ambasady ukrywają się u niego i trzeba zorganizować dla nich akcję ratunkową.
Z tą informacją rząd Kanady zwrócił się do CIA. Agencja zaś skierowała sprawę do Tony'ego Mendezy (w filmie wciela się w niego sam Ben Affleck)
, weterana, mającego wymyślić, jak wywieźć pechową szóstkę.
Prawdziwy MacGyver
Dziś Mendez to legenda amerykańskiego wywiadu, ale gdy zaczynał pracę, trudno było przewidzieć na jak zdolnego agenta wyrośnie.
Do wywiadu trafił na początku lat 60., tuż po studiach artystycznych, dzięki niepodpisanemu ogłoszeniu, jakie CIA daje w lokalnych gazetach, po to aby wyłapać najzdolniejszych absolwentów uczelni. Zanim rozpoczął pracę jako szpieg, zajmował się przede wszystkim sztuką - był uzdolnionym ilustratorem i projektantem narzędzi. Te właśnie talenty docenili jego nowi pracodawcy, zlecając mu projektowanie najwykwintniejszych kamuflaży i urządzeń mających zmylić przeciwnika.
Mendez miał w tym taki talent, że udało mu się kiedyś ucharakteryzować czarnoskórego agenta CIA i azjatyckiego dyplomatę tak, by wyglądali na białych biznesmenów. Innym z jego znanych sukcesów był wymyślny manekin na sprężynie ukryty w samochodzie. Wynalazek wykorzystywano, by mylić wrogich agentów obserwujących pojazdy CIA - śledzony delikwent wymykał się z samochodu niepostrzeżenie, podczas gdy pod fotelem pasażera odpalał się mechanizm zastępujący człowieka manekinem.
W stylu ''Gwiezdnych wojen''
Postawiony przed nowym wyzwaniem Mendez od razu wiedział, że standardowa akcja nie wchodzi w grę. Operacja komandosów była zbyt ryzykowna, gdyż w amerykańskiej ambasadzie wciąż uwięzionych było 52 innych zakładników. Szóstkę trzeba było więc wydostać z Teheranu nie tylko tak, by wszyscy przeżyli, ale i tak, by nikt nie domyślił się, kim oni są. Ważny był też pośpiech, gdyż pomagający Amerykanom kanadyjski ambasador narażał własne życie.
Plan, który Mendez zaproponował swoim szefom był szalony, ale miał szansę się powieść. Zakładał on, że szóstka wydostanie się z Iranu normalnymi, rejsowymi lotami. Dla pilnujących lotnisk żołnierzy mieli oni być członkami ekipy filmowej, którzy poszukiwali w Iranie plenerów do nowego obrazu science fiction w stylu "Gwiezdnych wojen". Mendez potrzebował jednak porządnej przykrywki - wszak Irańczycy bez problemu mogli sprawdzić, czy rzeczywiście w USA kręcony jest jakiś film. Dlatego poleciał do Los Angeles, gdzie zwerbował do misji Johna Chambersa, charakteryzatora, zdobywcę Oskara z 1969 roku za pracę przy filmie "Planeta małp". Chambers zgodził się na współpracę o tyle chętnie, że już wcześniej pomagał CIA jako wolny strzelec - przygotowywał charakteryzacje dla agentów udających kogoś innego.
Do tej dwójki wkrótce dołączył jeszcze Bob Sidell, kolejny uzdolniony charakteryzator, który w 1982 roku zostanie zatrudniony na planie filmu "E.T.".
''Pan Światła''
Szczęśliwy los sprawił, że Chambers miał na oku akurat taki film, o jaki chodziło Mendezowi. Kilka miesięcy wcześniej omal nie został bowiem zatrudniony przy ekranizacji jednej z najsłynniejszych powieści Rogera Zelaznego - "Pan Światła" ("Lord of Light").
To miała być wielka hollywoodzka superprodukcja, próbująca naśladować sukces niedawnych"Gwiezdnych wojen". Posiadający prawa do powieści Zelaznego Barry Geller do napisania scenariusza zaangażował nawet komiksową supergwiazdę, Jacka Kirby'ego. Współtwórca X-Menów, Fantastycznej Czwórki czy Kapitana Ameryki miał zapewnić rozmach, którego wcześniej w kinie nie widziano. Na podstawie pomysłów Kirby'ego planowano też budowę tematycznego parku rozrywki, który zapewniłby Gellerowi stały dochód.
Niestety dla widzów, wielkie plany Gellera runęły, gdy okazało się, że jego współpracownicy są zamieszani w finansowy skandal. Jednak dla Mendeza, Chambersa i Sidella upadek produkcji był radosną nowiną. Nic już nie stało na przeszkodzie, by wykorzystać projekty stworzone do "Pana Światła" i ogłosić światu, że powstaje kolejna superprodukcja fantastycznonaukowa - "Argo".
Hollywood kupuje ''Argo''
"Argo"* miało zostać wyprodukowane przez założoną specjalnie na tę okazję firmę producencką Studio Six Production(nazwę wzięto oczywiście od sześciu zakładników, których należało uratować). By przykrywka była jak najbardziej wiarygodna Studio Six wynajęło biuro na słynnym Sunset Boulevard w Los Angeles i zamieściło odpowiednie reklamy we wpływowej hollywoodzkiej gazecie _Variety_. Siedziba, reklama i pokazywane gdzieniegdzie projekty Kirby'ego były tak przekonujące, że do Chambersa i Sidella od razu *zaczęli zgłaszać się specjaliści poszukujący pracy na planie.
Krótki artykuł o nowej produkcji opublikował też magazyn Hollywood Reporter. Pytany o film Sidell sugerował w nim, iż plenery kręcone będą w jednym z krajów Bliskiego Wschodu. Było to o tyle wiarygodne, że rozgrywające się na Tatooine części "Gwiezdnych wojen" kręcono w Tunezji.
Przykrywka była tak wiarygodna, że gdy do Studio Six zgłosił się scenarzysta z ciekawym pomysłem na ekranizację jednej z mniej znanych powieści Arthura Conana Doyle'a, Sidell postanowił pertraktować z właścicielami praw do spuścizny po pisarzu. Mimo, iż wiedział, że jego firma tak naprawdę nie istnieje!
Z powrotem w Iranie
Mając tak dobrze przygotowaną przykrywkę, kierownictwo CIA zwróciło się do Kanadyjczyków, tłumacząc im szczegóły operacji. Problem tkwił jednak w tym, kto dostarczy do Iranu fałszywe paszporty i przeprowadzi sześcioro wystraszonych ludzi przez lotnisko, tak by nie spanikowali. Tony Mendez zgłosił się na ochotnika.
To była jedna z najniebezpieczniejszych operacji w życiu Mendeza. Siedmiu Amerykanów z fałszywymi paszportami miało przejść przez zatłoczone, świetnie chronione lotnisko, udając, że w ogóle ich to nie stresuje. Nie było planu awaryjnego. Mendez nie miał ze sobą nawet pistoletu. Co więcej, dwoje z ratowanych dyplomatów pracowało wcześniej przy wydawaniu wiz,* ich twarze były więc znane wielu mieszkańcom* Teheranu.
Na szczęście przykrywka zadziałała idealnie i nikt nie robił Amerykanom żadnych kłopotów. Niepotrzebny okazał się nawet egzemplarz Variety z reklamą "Argo", który Mendez miał ze sobą na wszelki wypadek.
Kilka godzin po tym, jak samolot Swissair wzbił się w powietrze, w siedzibie Studio Six w Los Angeles zadzwonił telefon. "Już po wszystkim" odezwał się w słuchawce niezidentyfikowany głos "udało im się".
Krok od klęski
Dopiero, gdy było po strachu, wyszło na jaw, jak niewiele brakowało, by cały plan runął. Okazało się bowiem, że szóstce uciekinierów z ambasady wiedział Jean Pelletier, waszyngtoński korespondent francuskiej gazety La Presse. Pelletier miał już przygotowany cały artykuł na temat koronkowej akcji ratunkowej, w której mają uczestniczyć kanadyjscy dyplomaci (dziennikarz nie wiedział o zaangażowaniu CIA). Postanowił jednak, ze nie przekaże go do druku, dopóki nie będzie pewien, że wszyscy są bezpieczni.
Gdy prawda wyszła na jaw, w Ameryce zapanowała euforia. Wprawdzie w Teheranie wciąż przetrzymywano 52 zakładników, ale szóstka była już bezpieczna. Władze Stanów Zjednoczonych oficjalnie podziękowały Kanadzie za pomoc, a Amerykanie spontanicznie wyrażali wdzięczność wywieszając na domach kanadyjskie flagi i billboardy z napisem "Dziękujemy Kanado!".
Ken Taylor, który bezpiecznie opuścił Iran wraz z innymi pracownikami kanadyjskiej ambasady, został odznaczony Złotym Medalem Kongresu USA.
Ciąg dalszy nastąpił
A jak potoczyły się losy okupowanej ambasady i przetrzymywanych w niej zakładników?
W kwietniu 1980 roku, gdy przedłużające się negocjacje nie zwiastowały szybkiego rozwiązania, prezydent USA Jimmy Carter zgodził się na akcję komandosów. Operacja Szpon Orła okazała się jednak katastrofą. Żołnierze nie dotarli nawet do Teheranu. Na lądowisku przygotowanym pośrodku pustyni, gdzie komandosi mieli się przesiąść z samolotu do helikopterów doszło do tragicznego wypadku. Lądujący helikopter Sea Stallion wpadł na samolot C-130 Hercules i obie maszyny spłonęły. Zginęło 8 żołnierzy, a 4 zostało rannych.
Kryzys irański miał też olbrzymi wpływ na amerykańską kampanię prezydencką w 1980 roku. Postrzegany jako zbyt miękki i nieudolny prezydent Carter przegrał wybory, a nowym przywódcą USA został Ronald Reagan. Iran zwolnił wszystkich zakładników kilka minut po tym, jak Reagan został zaprzysiężony 20 stycznia 1981 roku.
Na ekrany polskich kin film "Operacja Argo" wejdzie 30 listopada. (Tomasz Pstrągowski)