Erotyczne sceny, podsłuchy w konfesjonale. Gwiazdy zdradzają kulisy swoich filmów
Co złego, a co dobrego pojawiło się na tegorocznym festiwalu filmowym w Gdyni? Nowy Smarzowski szokuje publiczność, "Trzy miłości" podkręcają atmosferę, a o "Ministrantach" nikt nie może zapomnieć. W odcinku specjalnym "Clickbaitu" rozmawiamy z Martą Nieradkiewicz i Piotrem Domalewskim.
W tegorocznym Konkursie Głównym festiwalu w Gdyni widać ogromną różnorodność. To nie tylko smutne historie o Polsce, od której wolelibyśmy odwracać wzrok. Pojawiły się takie filmy jak "LARP. Miłość, trolle i inne questy", "Życie dla początkujących" czy "Nie ma duchów w mieszkaniu na Dobrej", które kierowane są do młodszego widza. Mamy "Zamach na papieża" od Władysława Pasikowskiego i "Dom dobry" Wojciecha Smarzowskiego, które uderzają w ciężkie tony. Film zrobiony za rekordowe jak na polskie warunki 70 mln złotych - "Chopin, Chopin" i film, który nakręcono za jedyne 900 tys., czyli "Capo". O tym, co dobrego, a co słabego zaprezentowano w tym roku w Gdyni, rozmawiamy w nowym odcinku "Clickbaitu".
Jak kręcić erotyczne sceny?
Marta Nieradkiewcz, aktorka konkursowych "Trzech miłości" opowiedziała nam o tym, jak kręci się w Polsce film erotyczny. To historia trójki bohaterów, których łączą różne, intymne relacje. Nie brakuje w tym filmie fantastycznie nakręconych scen seksu, jakich mało w polskim kinie. Są też sceny miłości nieheteronormatywnej. - Coś musiało się zmienić, skoro jesteśmy w stanie rozmawiać o trójkącie. Myślę, że idziemy do przodu i chyba zmieniło się też coś w naszym podejściu, bo nie spotkałam się z opinią, która by takie relacje oceniała - mówi nam Marta Nieradkiewicz, która w filmie wciela się w Lenę, kobietę po rozwodzie, która chce eksplorować swoją seksualność. Poznaje młodego studenta (Mieszko Chomka), ale wciąż blisko trzyma się jej były mąż (Marcin Czernik).
Potwierdza, że nie wszyscy aktorzy, castingowani do roli Jana, byłego męża Leny, chcieli grać intymne sceny z drugim mężczyzną. - Myślę, że wiele aktorek chciałoby zagrać takie sceny, przyszłoby na casting, gdyby to miały być role żeńskie - dodaje.
Jak kręcone były sceny intymności?
- Magda Michalska, koordynatorka intymności, zrobiła super robotę, bo nas uzbroiła, zabezpieczyła, była z nami i bardzo dbała o komfort naszej pracy, o nasze bezpieczeństwo, ale też przed rozpoczęciem prób do tych scen rozmawialiśmy z nią o intymności postaci, o naszych prywatnych granicach. Każdy z nas wiedział o tym, gdzie są nasze granice i tego przestrzegał - mówi aktorka.
Słychać o tym często w przypadku filmów kręconych za granicą, ale gadżety ułatwiające aktorom odgrywanie intymnych scen pojawiły się już także na polskich planach. - Na przykład symulację stosunku płciowego można już w dzisiejszych czasach grać, w ogóle nie dotykając drugiego partnera. Są specjalne poduszki pompowane, na których aktorka bądź aktor siada i w ogóle nie dotyka drugiej osoby - opowiada Nieradkiewicz.
Wiara, nadzieja, hipokryzja
W kolejnej części podcastu rozmawiamy z Piotrem Domalewskim, reżyserem "Ministrantów". To historia o grupie młodziutkich ministrantów, którzy zakładają podsłuch w konfesjonale, podsłuchują parafian w trakcie spowiedzi, a potem typują, kto najbardziej potrzebuje finansowej pomocy. Wyciągając kasę z kościelnego sejfu, próbują pomagać najbardziej potrzebującym. Więcej o tej historii w naszej recenzji z festiwalu.
- To jest osobista historia i zawsze jest stres, kiedy oddaje się coś osobistego do szybkiej oceny - mówi Piotr Domalewski w "Clickbaicie". - Ale mam wrażenie, że nie rozminęło się to z percepcją odbiorców. Osobiste było to ze względu na moje doświadczenia ministranta, ale też ze względu na temat religii i myślenia o wartościach - komentuje reżyser, dla którego podstawą zrobienia tego filmu była niezgoda na upadek wartości.
- Jestem dosyć przeciętnym Polakiem w swoich emocjach i myśleniu. I czułem bunt i niezgodę na to, że ludzie kompromitują swoje wartości przez swoje czyny. Chodzi o technologie, start-upy, polityków, ale również duchownych, jakichś przywódców religijnych, duchowych, autorytetów intelektualnych i moralnych - mówi Domalewski, który finalnie skierował kamerę w stronę Kościoła, a ze swoich bohaterów uczynił młodych ministrantów, którzy chcą czynić dobro.
- W Polsce domeną jest raczej stwierdzenie: "no tak to jest, zawsze tak było". Dorośli muszą się godzić z rzeczywistością, a bohaterowie mojego filmu – młodzież – jeszcze się nie godzą. Dlatego musieli to być młodzi ludzie - mówi Domalewski.
Jak wyglądała praca z nastolatkami, którzy debiutują na kinowym ekranie? - Mówią do mnie "Domal", potrafią powiedzieć, że coś jest świetne, albo że to "lamerski sh**". Czasem musiałem tłumaczyć, że tekst jest potrzebny dla opowieści. Ale mieli rację co do pewnych rzeczy – np. chcieli wrzucać modne wtedy "sigma", które dziś byłyby już obciachem - opowiada nam. Posłuchajcie, co jeszcze nam zdradził z pracy nad "Ministrantami".