Bez żaru, bez intymności. To miał być mocny film z Craigiem. A co wyszło?

Na wystylizowanych fotosach z planu wszystko wygląda pięknie. Jak gdyby nagle czas się zatrzymał i pozwolił, by się w nim zadomowić i rozgościć. Najnowszy film reżysera Luki Guadagnino ("Tamte dni, tamte noce") to adaptacja prozy króla Beatników – Williama S. Burroughsa, do twórczości którego kino nie miało dotąd specjalnie szczęścia. Czy taki stan ma szansę się zmienić za sprawą włoskiego estety wysublimowanego kadru?

Daniel Craig w "Queer"
Daniel Craig w "Queer"
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Ilu już próbowało! Ilu poległo w bezpośrednim starciu z twórczością autorów, dla których słowo stanowiło punkt wyjścia, choć po chwili zbaczało z wytyczonych torów i meandrowało w dygresji. W kulturze popularnej Pokolenie Bitników funkcjonuje jako grupa niezwykle twórczych eksperymentatorów, którzy za nic mieli klasyczną formę prowadzenia opowieści, a za jedną z naczelnych zasad obrali sobie szeroko pojęte "wyzwolenie" czy "swobodę". Dyskusje o miejscu człowieka we wszechświecie i w ogóle o ludzkiej kondycji przeplatały się z wprowadzaniem do systemu substancji halucynogennych, które mogły pobudzać kreatywność, ale i wpędzać w paranoje.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Oskarowi rekordziści. Ci aktorzy dostali najwięcej nominacji

"Queer" z Danielem Craigiem

Ciekawa jest to konstatacja w obliczu kierunku, w którym zmierza od kilku lat kino Guadagnino. Z jednej strony jego twórczość przesycona jest sensualnością i seksualnością, w różnych jej wariantach i barwach. Z drugiej – charakteryzuje ją chęć do eksperymentowania z formą, wykorzystaniem różnych środków przekazu, różnych gatunków. Nie zawsze były to eksperymenty udane, mimo wszystko częściej chyba je krytykowano, jednak z całą pewnością stanowiły ciekawy punkt w dyskusji, dość wspomnieć kontrowersyjną "Suspirię" czy "Do ostatniej kości". Bez wątpienia chciało się o tym kinie dyskutować, bo choć nie musiało się podobać, było jakieś.

Przy "Queer" wrażenie jest zgoła inne. Jak gdyby ktoś nagle uznał, że warto byłoby wykorzystać fakt, że Daniel Craig już od pewnego czasu nie chce być amantem, odwraca się od swojego pieczołowicie wykreowanego wizerunku nienagannego w stylu i manierach Brytyjczyka i agenta 007.

"Queer"
"Queer"© Materiały prasowe

Wykorzystując sprzyjające okoliczności twórcy postanowili Craiga pokazać jako wiecznie spoconego w upale meksykańskiego słońca, ciągle napalonego "expata", od lat czekającego na swój "breaking news", który wciąż nachalnie nie przychodzi. Nie da się jednak zbudować narracji tylko na tym, że realizuje się film, w którym Daniel Craig, źródło wielu fascynacji, całuje się z chłopakiem w piekielnym upale!

Niestety "Queer" pełen jest scen, których nie da się oglądać bez pewnego zażenowania. Opowiedziane są jednak ze śmiertelną powagą, przez co z trudem przychodzi akceptacja, że to w dalszym ciągu film Guadagnino.

Sceny seksu – bez żadnej intymności, bez żaru. Zastosowanie piosenek Nirvany w najmniej odpowiednim momencie – to było modne w 2008 r. Każda relacja, każde zbliżenie, niezbyt subtelne i zniuansowane, pozbawione poetyki gestu i spojrzenia, zupełnie jak gdyby Guadagnino zapomniał, że zrobił kiedyś "Jestem miłością" i "Tamte dni, tamte noce". "Queer" jest filmem anachronicznym, który bardzo chce być "cool". W tym przypadku nie pomogą nawet krótkie występy wspaniałych aktorów i innych reżyserów. Pozostanie jedynie kilka ładnych, malowniczych obrazków.

Niewiarygodne show Meghan na Netfliksie, gdzie uczy robić kanapki. Fenomenalny "Biały lotos" z zabójstwem na wakacjach w Tajlandii. Szok na Oscarach, rosyjskie wątki i jedna ograbiona aktorka. O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Audiotece czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej:

Źródło artykułu:WP Film

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (2)