"Creative Control": Okularnicy przyszłości [RECENZJA]

Czarno-białe stylowe kadry przywołują na myśl wczesne filmy Woody’ego Allena czy eleganckie reklamy o kolejnej odsłonie ekskluzywnych perfum lub zegarków. Jest tu dziwnie obco, a jednocześnie jakoś tak znajomo. Choć wykreowana rzeczywistość przywołuje również na myśl włoskie kino lat 60., ta opowieść tak naprawdę osadzona jest w niedalekiej przyszłości. Na Brooklynie.

"Creative Control": Okularnicy przyszłości [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

Czarno-białe stylowe kadry przywołują na myśl wczesne filmy Woody’ego Allena czy eleganckie reklamy o kolejnej odsłonie ekskluzywnych perfum lub zegarków. Jest tu dziwnie obco, a jednocześnie jakoś tak znajomo. Choć wykreowana rzeczywistość przywołuje również na myśl włoskie kino lat 60., ta opowieść tak naprawdę osadzona jest w niedalekiej przyszłości. Na Brooklynie.

Michelangelo Antonioni by się nie powstydził. Zresztą jego „Zaćmienie” stanowiło w jakimś stopniu inspirację dla Benjamina Dickinsona. Zacząłem pisać scenariusz z myślą o tym, że będzie to historia o uczuciach – wspomina początek prac nad tekstem sprzed trzech lat. Zadawałem sobie pytania: jak wyglądają współczesne związki, czym jest zdrada, jak definiujemy miłość? Szukając odpowiedzi Dickinson szybko doszedł do wniosku, że gatunkowe ramy tradycyjnego melodramatu nie wystarczą mu, by opowiedzieć o miłości w XXI wieku.

W „Creative Control” ludzie niemal całe dnie spędzają w korporacji. Wychodzą z niej, by tkwić w jałowych związkach. Mają do dyspozycji specjalne okulary, które umożliwiają im dostęp do „rozszerzonej” rzeczywistości, tworzą awatary osób, w których się skrycie kochają. Tak w dużym skrócie wygląda życie głównego bohatera Davida (w tej roli reżyser). Związek z Juliette rozczarowuje, z kolei piękna Sophie to dziewczyna kumpla. Praca całkowicie go pochłania, a jednak takie życie wydaje się niepełne, jałowe. W świecie nowinek technologicznych okulary nowej generacji (David przygotowuje kampanię reklamową tego produktu) są jak pierścień Arabeli. No dobra, jak dwa pierścienie. David nie zawaha się ich użyć: stworzy awatara Sophie na obraz i podobieństwo partnerki przyjaciela.

To futurystyczna wizja świata. Korporacyjnych zależności, reklam i sloganów. Tu ludzie są samotni w sposób ostateczny. Samotni i piękni – mówi reżyser. Nie mają też złudzeń. Świat zmierza donikąd, rozwój cywilizacyjny to kamuflaż. Zrealizowałem film inspirowany klasycznym kinem i światem reklamy. Wszyscy do niego aspirujemy, choć jest tak bezwzględnie pusty, jedynie potęguje uczucie samotności i niezrozumienia. I gdy w końcu do niego trafiamy, okazuje się, że nam nie wystarcza. Chcemy czegoś prawdziwego. To banał, ale ta rzeczywistość właśnie taka jest: w świecie reklamy wszystko jest pozorowane, udawane, obliczone na jakiś zysk. Niedaleka przyszłość – jak określa ramy czasowe reżyser – jest bliżej niż myślimy. Na ekranie widać postęp, wszechobecną technologię, poza tym to świat znajomy, bliski nam, tyle że wygląda jak reklamowa, ulepszona na potrzeby promocji wersja rzeczywistości. Nic dziwnego, że człowiekowi bliżej tutaj nie do drugiego człowieka, ale do jego awatara.

„Creative Control” to film szczery. Tym ujmuje, bo często tezy, które stawia reżyser i wnioski, do których dochodzi, brzmią aż nazbyt znajomo. Żeby nie powiedzieć wtórnie. Ale w jego propozycji czuć uczciwość i... chyba tak, troskę. Czy ten film jest przestrogą? – pytam Dickinsona. Jak najbardziej – odpowiada. I rozpoczyna opowieść o świecie, w którym żyje, a którego już nie rozpoznaje. Ani filozofia, ani technologia, ani używki nie przynoszą ukojenia i nie dają wytchnienia współczesnym zagubionym. New Age, yoga, hygge, popkultura, sport, sztuka, polityka... – wylicza – wszystko się skompromitowało lub się skompromituje. Także miłość. Myślę że związki międzyludzkie będą ewoluować i zmieniać oblicze zgodnie z rozwojem cywilizacji. Tradycyjne relacje nie będą nam wystarczać. O tym jest mój film, po prostu świat, który znaliśmy kończy się. I to dosłownie. W tym sensie mój film jest bardzo dekadencki. Proszę żeby wytłumaczył się z tego zdania, i słyszę: po wyborach prezydenckich jestem cholernie przerażony. Chciałem poczuć się szczęśliwy, a musiałem zaszyć się w domu przyjaciół na prowincji. Non stop myślę o jednym – stary, twój film jest bliżej prawdy niż fikcji. I choć kończymy na smutno, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że brzmi to jak całkiem niezły slogan reklamowy.

*Autor: Anna Serdiukow. Ocena 7/10. *

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)