Drogo. Po co drążyć? Tyle kosztuje jedzenie i picie na Open'erze
Wszyscy żyjemy w cyklach, media także. Zaczyna się czerwiec, piszemy o cenach truskawek i noclegów nad morzem, szybko przerzucamy się na horrendalne ceny jagodzianek (pamiętacie, gdy kosztowały 12 zł? Dobre czasy). Nadchodzi lipiec, więc oczywiście, że napiszemy o cenach na największym, najlepszym i najdroższym festiwalu w Polsce.
- Wciąż drożej niż w Żabce - słyszę od chłopaka na festiwalu, którego pytam o ceny na tegorocznym festiwalu. I to o ile! Bez stówki w kieszeni nie ma co się tu wybierać. Ale Open'er nigdy nie słynął z tego, że jest łagodny dla budżetu. Nie dość, że ceny karnetu to wydatek ponad tysiąca złotych, to jeszcze na miejscu, na wielkim lotnisku w Kosakowie pod Gdynią, wszystko kosztuje krocie. Chociaż może, teraz gdy na mieście, nad morzem, w górskim schronisku nasze słynne paragony grozy to norma, to nie powinno nikogo szokować?
Postanowiłam sprawdzić, co jest najdroższą, a co najtańszą rzeczą, jaką można kupić w gastrostrefie. Przy okazji sprawdziłam, czy i o ile podrożał tutejszy "produkt pierwszej potrzeby", czyli belgijskie frytki. Od razu zdradzę, że cena pozostała ta sama: od 20 do 25 zł, w zależności od gramatury. Czy to czyni te kilka posolonych kawałków ziemniaków najtańszą rzeczą na Open'erze? Znalazłam coś tańszego!
Byłam ciekawa, co w tym roku będzie najdroższe. W ubiegłym roku był to burger pastrami, z mięsem marynowanym przez dwa tygodnie, kosztujący 55 zł. Teraz tylko parę razy udało mi się natknąć na coś, czego cena zaczynała się od cyfry 5. Zazwyczaj były to burgery lub azjatyckie dania z krewetkami. Jakby wszyscy zmówili się (nie mam na to dowodów!), by zachować ceny na poziomie 40-49 zł. Nawet zapiekanka (chociaż bardzo długa) kosztuje 45 zł, a langosz 5 złotych mniej.
Byłam więc szczerze zszokowana, gdy zobaczyłam w plenerowej restauracji sushi "danie" aż za 95 zł. Było to 5 (słownie pięć) krewetek w tempurze. Gdy Open'er 2025 otworzył dla nas swoje symboliczne drzwi, w Gdyni było 30 stopni, więc przyjrzałam się uważnie, by mieć pewność, że nie tracę zmysłów i wciąż dobrze widzę. Szybka matematyka i już mam werdykt: ktoś naprawdę chce 19 złotych za jedną odmrożoną krewetkę. W restauracji było pusto.
Mamy najwyższą (najśmieszniejszą) cenę, a co jest najtańsze? Dwa lata temu była to pojedyncza papryczka chilli nabita na patyk i polana czekoladą (13 zł), w ubiegłym roku jedna smutna żelka za 8 zł. Dziś żelek tu nie znalazłam, ale za to za 18 zł można kupić rozgrzewającą zupę miso.
Martwi, że znowu drożeje woda, tym razem kosztuje 11 zł, piwo też drożeje o złotówkę - należy zapłacić 19 zł. Ważne: na terenie jest cysterna z darmową wodą pitną, szczególnie przydatne w ten pierwszy ciepły dzień w Trójmieście.
Ceny nie rozczarowują: nikt tu nie spodziewał się promocji i żabkowych hot-dogów. Rozczarowuje oferta. Do znudzenia w gastrostrefie przewijają się burgery, zapiekanki i pizze. Wieje gastro-nudą, jedyną rozrywką jest patrzenie na cenę tych nieszczęsnych pięciu krewetek.
Basia Żelazko, dziennikarka Wirtualnej Polski
Fenomen "Dept Q", który widziało pół świata, zaskakująco zabawne "Pod przykrywką" od Prime Video i krwawe, gangsterskie porachunki ze "Strefy gangsterów" SkyShowtime. O tym w nowym Clickbaicie. Znajdź nas na Spotify, Apple Podcasts, YouTube, w Mountainboard czy Open FM. Możesz też posłuchać poniżej: