"Ja nie wracam": Długa droga na Wschód
*Ilmar Raag złapał ostatnio wiatr w żagle i pieniądze w garść – trzy filmy w trzy lata to, jak na warunki europejskie, tempo iście stachanowskie. Szkoda tylko, że ilość przestała przekładać się na jakość. "Ja nie wracam" to bowiem film nakręcony na autopilocie, którego szkoda tym bardziej, że bohaterkę twórcy znaleźli sobie wyjątkowo wdzięczną.*
Rosjanka Anja to przedziwny amalgamat cech. Wychowana w sierocińcu, z którego wyszła w glorii najlepszej uczennicy od lat, zdołała przebić się aż do szkoły doktoranckiej. Intelektu jej zatem nie brakuje. Jednak w sytuacji zagrożenia uaktywniają się najprymitywniejsze atawizmy, będące, jak można przypuszczać, rezultatem dorastania w nieciekawym towarzystwie. Niesłusznie oskarżona o handel narkotykami pod wpływem impulsu ucieka przed policją. Potrafi kombinować i zapewnić sobie schronienie przed obławą, ale jednocześnie nie dociera do niej, że romans z żonatym profesorem nie oznacza bynajmniej, że dobrze sytuowany mężczyzna nie będzie próbował jej zbyć trzema tysiącami rubli. Mimo pozornie chłodnego umysłu pała widoczną jak na dłoni żądzą bliskości, i gdy w przypływie rozpaczy krzyczy w stronę podstarzałego amanta „Nienawidzę cię!”, równocześnie kluczem wydrapuje na masce jego samochodu „Kocham cię”. Okazja zarówno do wykorzystania umiejętności survivalowych, jak i do nawiązania bliższej relacji z drugim
człowiekiem, przydarzy jej się, gdy – w dużej mierze z przypadku – zacznie towarzyszyć trzynastoletniej Kristinie w szalonej podróży do Kazachstanu, do domu babci.
Wycofana Anja w interpretacji obdarzonej niesamowitą dziewczęcą twarzą Poliny Puszkaruk stanowi idealną bohaterkę filmu drogi – balansując między przeciwieństwami własnej psychiki, niejedno ma do przemyślenia i poukładania. Oczywiście katalizatorem zmiany jest Kristina, swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem nie raz, nie dwa zmuszająca bohaterkę do porzucenia zimnej kalkulacji na rzecz niemal matczynej czułości. Rzecz w tym, że kataliza przebiega tu bez żadnych zaskoczeń, jakby na siłę wciskając rozedrganą osobowość Anji w utarty schemat filmu o drodze mierzonej tak w kilometrach, jak i w ilości wyciągniętych wniosków. Aż prosi się o choćby najdrobniejszy twist, wyrwę w monolicie podręcznikowej narracji. Nic z tego – od początkowego okresu zapoznawczego, przez coraz mocniejszą więź, po obowiązkową tragiczną kulminację, wszystko w „Ja nie wracam” jest boleśnie przewidywalne. Inny film Raaga o podobnych bolączkach, słynna „Nasza klasa”, zyskiwał przynajmniej dzięki realizacyjnej werwie, płynąc w rytmie lokalnego
hip-hopu. „Ja nie wracam” płynie jedynie w rytmie tyleż malowniczych, co nudnych zachodów słońca rodem z Instagramu. Zresztą „zero szaleństw” to dewiza, która towarzyszyła wszystkim współpracownikom reżysera, od niewidocznego montażysty po autora uderzającej w melodramatyczne tony muzyki.
Bezpieczne wybory formalne, czyniące nawet z upiornie bezludnych rosyjskich pustkowi krainę raczej pociągającą niż straszną, idą ramię w ramię z dramaturgiczną nieszkodliwością. Okazuje się, że w Rosji dziewięciu na dziesięciu kierowców bierze autostopowiczów, właścicielki przydrożnych sklepików rozdają cukierki, a kobieta, której zajmie się miejsce w pociągu, nie tylko nie będzie tym oburzona, ale jeszcze ulituje się nad chorą, rozgorączkowaną dziewczyną. Być może jest to świadoma strategia twórcza mająca na celu odcięcie się od wszelkich popłuczyn po Bałabanowie, widzących w Rosji piekło na Ziemi i stanowiących ostatnio główny towar eksportowy tamtejszego kina. Być może coś do rzeczy ma fakt, że Raag jest Estończykiem i obce są mu typowo rosyjskie bolączki. Jednak z całą pewnością nie tędy droga, bowiem w tej sytuacji cały konflikt musi pochodzić od wewnątrz, z psychiki bohaterek i ich interakcji. Mimo charakterologicznego bogactwa obu dziewczyn, liniowa struktura narracji sprawia, że to zbyt mało, by
wygenerować dramat z prawdziwego zdarzenia. Odyseja Anji i Kristiny przestaje obchodzić w momencie, w którym zdajemy sobie sprawę z tego, że świat, przez który kroczą, nie jest wcale nieprzyjazny. Tym trudniej uwierzyć w przypadek będący przyczyną wspomnianej tragicznej wolty i tym trudniej dać się przekonać, że estoński reżyser ma cokolwiek ciekawego do powiedzenia.