Nowy "Predator" jak "Shrek". Nie ma się czego bać
"Predator: Strefa zagrożenia" to zupełnie świeże spojrzenie na kultową serię. Po raz pierwszy w jej dziejach potwór staje się protagonistą. Fani filmu z Arnoldem Schwarzeneggerem mogą nie być zachwyceni uczłowieczeniem bestii, ale film może przyciągnąć nowe pokolenie widzów. Zwłaszcza że to świetnie opowiedziana historia, pełna zwrotów akcji i ciekawych bohaterów.
Dla reżysera Dana Trachtenberga to drugie spotkanie z serią o Predatorze. Poprzednie, "Predator: Prey", cofnęło nas w czasie o kilkaset lat, a przybysz z kosmosu zaatakował plemię Komanczów. "Predator: Strefa zagrożenia" to już zupełnie inna historia, która rozgrywa się na obcej planecie.
Tym razem twórcy filmu w ogóle porzucili ludzi na rzecz skupienia się na tytułowym bohaterze. To właśnie bestie, do tej pory bezlitośnie polujące na ludzi, stają się protagonistami, a widzowie zaczynają im kibicować. A konkretnie kibicujemy jednemu przedstawicielowi z planety Yautja – predatorowi Dekowi - który przez swoich pobratymców został odrzucony z powodu bycia zbyt miękkim jak na ich standardy.
“Predator: Prey” - wywiad z reżyserem i główną aktorką. “Nigdy nie było takiego filmu”
Aby znowu wkupić się w łaski swojego klanu, Dek wyrusza na nieprzyjazną planetę, by zapolować na stwora, którego do tej pory nikomu nie udało się poskromić. Na miejscu spotyka androidkę Thię (Elle Fanning), która pozbawiona nóg nie jest w stanie przemieszczać się sama. Proponuje więc Dekowi pomoc w zamian za przeniesienie jej we wskazane miejsce. I tak ten dziwny duet zaczyna razem przemierzać nieprzyjazną planetę - android jako "plecak" Predatora.
Twórcy filmu postanowili dynamikę między tymi dwiema postaciami oprzeć na dość klasycznym schemacie przeciwieństw. Dek jest oschły, twardy, brutalny i nie ulega emocjom. Thia została wyposażona we wrażliwość i empatię, by móc lepiej rozumieć gatunki, które spotyka, a przez to lepiej eksplorować kosmos. O ile Dek używa mało słów, Thia papla przez cały czas. W pierwszej części filmu przypominają nieco duet Osioł - Shrek. Później jednak sytuacja się nieco komplikuje, a zwrotów akcji jest zdecydowanie więcej niż w "Shreku".
Można się przyczepić, że poprzez uczłowieczanie Predatora film traci swój horrorowy wymiar, bo rzeczywiście tak jest. Choć świat przedstawiony jest brutalny, trup ściele się gęsto, a niebieska i fioletowa krew leje strumieniami (jako że nie jest czerwona, ludzka, film dostał kategorię wiekową PG-13), nie ma w nim strasznych czy mrocznych scen. Jest za to sporo humoru. Bardziej można odnieść wrażenie, że jest zbliżony klimatem do produkcji Marvelowskich.
Mimo to "Strefę zagrożenia" ogląda się świetnie, bo to kawał dobrego kina rozrywkowego. Zwroty akcji, realizacja i bohaterowie, za którymi chce się podążać, mają duży potencjał na to, by przyciągnąć do serii nowe pokolenie widzów. I jestem pewna, że wychodząc z kin, będziecie chcieli więcej Predatora.
Karolina Stankiewicz, dziennikarka Wirtualnej Polski