"Omar": Sypiając z wrogiem
W swym siódmym pełnometrażowym filmie reżyser Hany Abu-Assad, skompromitowany hollywoodzkim debiutem sprzed dwóch lat (b-klasowy *"Kurier" z Jeffreyem Deanem Morganem), niespodziewanie powraca do ojczyzny, a przy okazji do stałego lejtmotywu swej twórczości – konfliktu palestyńsko-izraelskiego. Tematykę tę ma w małym palcu; jak sam przyznaje, rozpisanie struktury filmu zajęło mu zaledwie 4 godziny, zaś całego scenariusza – tylko 4 dni. Efekt? Druga w jego dorobku nominacja do Oscara.*
05.09.2014 13:22
Na mapie światowego kina Abu-Assad pojawił się w roku 2005, kiedy zrealizował „Paradise Now”, odważną i błyskotliwą opowieść o dwóch Palestyńczykach przygotowujących się do samobójczego zamachu bombowego. Jego szczery i dosadny ton został dostrzeżony – w kategorii najlepszego filmu zagranicznego „Paradise...” otrzymało Złoty Glob oraz nominację do Oscara. Za spektakularnym sukcesem nie przyszła jednak równie spektakularna kariera. Nakręcony po 7 latach „Kurier”, który miał otworzyć Abu-Assadowi drzwi do kariery na Zachodzie, okazał się ogromnym rozczarowaniem – tak artystycznym, jak i finansowym. I choć można zgadywać, że po tej wpadce reżyser wracał do kraju z podkulonym ogonem, to za sprawą „Omara” udowodnia, że nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Tytułowym bohaterem jego filmu jest młody Palestyńczyk, oddzielony izraelskim „murem bezpieczeństwa” od przyjaciół z dzieciństwa. Każdego dnia Omar wspina się po nim, by spotkać bliskich – ukochaną Nadię, jej brata Tareka i kolegę Amjada. Przeskakując przez mur, chłopak ląduje w innym świecie, stając się innym człowiekiem – z prostego piekarza przeistacza się w romantycznego kochanka i zapalonego bojówkarza, wymieniającego miłosne liściki z Nadią i planującego działania przeciwko izraelskiemu wojsku z Tarekiem i Amjadem. Przyzwyczajony do wiecznego czekania na to, co kiedyś ma – być może – nastąpić, niespodziewanie staje przed koniecznością podwójnej konfrontacji. Nadchodzi moment, kiedy musi przekuć słowa w czyny – powiedzieć Tarekowi o uczuciu wobec jego siostry i... wziąć udział w zamachu na izraelską placówkę. Wkrótce światopogląd i relacje Omara z bliskimi zostaną poddane brutalnej weryfikacji. Kto tak naprawdę okaże się wrogiem, a kto przyjacielem?
Kreśląc tę iście szekspirowską pajęczynę kontrastów pomiędzy lojalnością a instynktem przetrwania, Abu-Assad pozostaje w rozdarciu pomiędzy językiem kina autorskiego, a rytuałami kina gatunków. Sceny wyciszenia, kojarzące się z estetyką arthouse'u, łączą się więc ze scenami pościgów ulicami (i dachami) miasta, które równie dobrze mogłyby znaleźć się w którymś z tanich sensacyjniaków ze stajni Luca Bessona, zaś skomplikowane relacje między bohaterami przeplatane są iście telenowelowymi zwrotami akcji. Co ciekawe, mariaż tych dwóch światów wypada niezwykle naturalnie, a rozpisana w ten sposób historia, z wątkiem miłosnym jako pozornym filarem całości, staje się doskonałym pretekstem, by konfliktowi palestyńsko-izraelskiemu przyjrzeć się z perspektywy zakleszczonej jednostki.
Abu-Assad nie ukrywa – interesuje go kino w wersji pop, bezpośrednie i uproszczone, mogące dotrzeć do jak najszerszego grona odbiorców. Dlatego w jego filmie brakuje czasem odkrywczych niuansów, ale jednocześnie samo ujęcie tematu nie jest powierzchowne czy tendencyjne. Reżyser stara się dostrzegać racje obu stron, nawet jeśli są one trudne do zaakceptowania, a jedną z ciekawszych postaci jego filmu jest izraelski oficer, który schwytanemu Omarowi stawia ciężkie ultimatum. Pod maską potwora Abu-Assad dostrzega człowieka rodziny, który być może zatracił swą drogę, a być może za bardzo wrósł w swoją pracę, by wiedzieć, że kiedykolwiek dokądś zmierzał. Ich nieoczywista relacja, oparta na pozornym zaufaniu i specyficznej równowadze sił, w pewnym momencie staje się motorem filmu. By przetrwać, bohater będzie musiał się z niej wyzwolić.
Tu znów daje o sobie znać gatunkowa świadomość Abu-Assada. Z czasem okaże się bowiem, że niepozorne nawiązanie do „Ojca chrzestnego” w jednej z pierwszych scen filmu jest tak naprawdę zapowiedzią całego rytuału przejścia – Omar, podobnie, jak młody Michael Corleone grany przez Ala Pacino, będzie musiał wbrew woli wykarczować sobie drogę do swej niezależności, nie oglądając się przy tym na nikogo i na nic.