"Opieka domowa": czeski czyściec [RECENZJA]
Czeski debiutant Slávek Horák w swojej „Opiece domowej” o sprawach trudnych i ostatecznych mówi wprost i bez znieczulenia. I tak się składa, że mimo wszystko jego wariant ekstraktu z rzeczywistości jakoś mniej boli.
18.11.2016 | aktual.: 19.11.2016 12:10
Czuć, że reżyser przepracował temat. Filtr osobistych doświadczeń sprawia, że „Opieka domowa” to coś więcej niż film wpisujący się nurt czeskiego, słodko-gorzkiego kina o naszych prostolinijnych, swojskich sąsiadach. To debiut skromny, mądry, zabawny i wzruszający. Wiele razy można się uśmiechnąć pod nosem, kilka razy w głos, ale równie często powraca niczym echo słynna konstatacja Bohumila Hrabala, w której zawarty jest sens ludzkiej egzystencji: w gruncie rzeczy moje życie to nic innego tylko czyściec.
Horák rozpracował filmowo tę sentencję. Główna bohaterka Vlasta jest pielęgniarką, która opiekuje się niedysponowanymi ludźmi w różnych stadiach ich chorób i zniedołężnienia. Traktuje swą pracę jak misję, wyrwana w środku nocy potrafi jechać do pacjenta, by cierpliwie wysłuchać hipochondrycznych obaw na temat nowych znamion pojawiających się na ciele. Vlasta pocieszy, przytuli, ale na prowincji, gdzie mieszka, zdarzają się też cięższe przypadki. I dobrze chciałoby się rzec, zdaje się że Vlasta żyje nieszczęściem innych, niesienie ukojenia to jej główny życiowy cel. Splot zdarzeń doprowadza do sytuacji, w której kobieta dowiaduje się o własnej chorobie, choć oczywiście to, że ze wszystkich poszkodowanych ona jedna najpilniej potrzebuje pomocy, podejrzewamy od pierwszych chwil tej opowieści.
Kobieta, nim zacznie robić bilans, będzie musiała poinstruować męża jak żyć, gdy jej już nie będzie i wydać ukochaną córkę za mąż. Nawet śmierć będzie musiała poczekać, aż Vlasta upora się ze wszystkim, co sobie zaplanowała. Wróć, to czeski film, tu nie ma bilansów. Umiera się tak jak się żyło. To kolejna nauka płynąca z tego niezwykłego filmu: pogódźmy się z tym co nieuchronne; nie planujmy, bo tylko kogoś tym rozśmieszymy; nim pomyślimy o innych, pamiętajmy czasami o sobie. To jak z maską tlenową w razie katastrofy lotniczej: i tak nic nas nie uratuje, ale na wszelki wypadek najpierw załóżmy ją sobie, potem dziecku.
Film zdobył szereg nagród w Czechach. Spora w tym zasługa aktorów, Aleny Mihulovej jako Vlasty i Bolka Polivki w roli jej męża Lady. Alena wspaniale ukazała proces jaki zachodzi w jej bohaterce: od wyparcia choroby, po afirmację kresu, który się zbliża. Doprawdy nie wiem jak Slávek Horák tego dokonał, ale stworzył film, który w jakimś sensie dodaje otuchy. W jego świadectwie jest miejsce na wzruszenie, śmiech, chwile szczęścia i dobrego życia. Piękno i wygoda są tu zdaje się kwestią drugorzędną, liczą się uczciwość, poczucie humoru, skromność, zgoda na to, co „tu i teraz”. W tym świecie wszystko z czasem nabiera odcienia sepii.
Namiętność w związku wygasa, dzieci przestają się nami interesować, zaczynamy czesać się na „pożyczkę”. Jednak u Horáka brak aspiracji, marzeń, rozbuchanych ambicji jest jak spis cnót wiejskiego filozofa. Na pewnym etapie życie macha nam z oddali filuternie pokazując język, a my jedyne co możemy zrobić, to uczciwie przyznać przed samym sobą że i to mamy w dupie. Tyle.
Ocena: 7/10
Anna Serdiukow