Radziwiłowicz wrócił do "Gliny". "Nie jest możliwe znów być sobą sprzed lat"
Jeszcze nigdy nie grało mi się tak... wygodnie - Jerzy Radziwiłowicz opowiada o swojej roli w powracającym na ekrany po wielu latach serialu "Glina. Nowy rozdział".
Serial "Glina" powraca po 17 latach. Dla wielu osób to wiadomość iście elektryzująca - to produkcja, która do dziś cieszy się wielką popularnością. Już po obejrzeniu pierwszego odcinka można było się przekonać, że na ekranie znów pojawia się najważniejsza postać dwóch pierwszych sezonów, komisarz Andrzej Gajewski.
Wirtualnej Polsce udało się zadać kilka pytań na temat powrotu "Gliny" Jerzemu Radziwiłowiczowi, który w serialu gra właśnie tę postać.
Nela Maciejewska i Maciej Stuhr o serialu "Glina". "Ukłon w stronę widza"
Przemek Gulda: Jak się pan poczuł, kiedy dowiedział się pan, że "Glina" powraca, a pan znów będzie w obsadzie?
Jerzy Radziwiłowicz: Kolejność zdarzeń była trochę inna. Najpierw osoby odpowiedzialne za ten projekt zapytały mnie i innych aktorów i aktorki z dawnej obsady, czy interesuje nas powrót do tej opowieści. Daliśmy bardzo pozytywną odpowiedź, więc kiedy jakiś czas później okazało się, że serial rzeczywiście zaczyna powstawać, nie byliśmy już tym specjalnie zaskoczeni.
Daliście tę pozytywną odpowiedź bez wahania?
Nie, wahanie oczywiście było. Może wręcz spore wahanie. Ja sam mocno zastanawiałem się nad tym, jak możliwy jest powrót do tamtych bohaterów i bohaterek po tylu latach, myślałem o tym, jak scenarzysta serialu, Maciej Maciejewski, sobie z tym poradzi. Wciąż wracało do mnie pytanie, co on tak naprawdę kombinuje. Chodziło mi po głowie, że przecież nie będzie miało sensu, żebyśmy grali ludzi młodszych od siebie.
Kiedy dostał pan scenariusz te wątpliwości się rozwiały?
Tak, mój pełen niepokoju dystans natychmiast zniknął. Miałem wrażenie, że scenariusz bardzo zgrabnie przeskakuje te siedemnaście lat. Podobał mi się pomysł, że opowieść zaczyna się dokładnie w tym momencie, w którym miałaby się zacząć, gdyby - tak jak to było w pierwotnych planach - trzeci sezon powstawał zaraz po drugim. Czyli mój bohater znów jest ciężko ranny, postrzelony - w jakimś sensie wracamy do punktu wyjścia.
No właśnie, Gajewski ląduje na łóżku szpitalnym. Wcześniej ta postać była bardzo dynamiczna, a ruch jest przecież jednym z ważnych narzędzi aktorskich. Jak się panu grało w tych scenach?
Powiem szczerze: kiedy dziś myślę o tych ujęciach, w których leżę w szpitalnym łóżku, cały owinięty rurkami, mam poczucie, że jeszcze nigdy nie grało mi się tak... wygodnie.
Jak się wraca do postaci po tak długiej przerwie?
Trzeba zawsze brać pod uwagę upływ czasu, trzeba myśleć o tym, co się wydarzyło przez te lata, nawet jeśli nie widać tego na ekranie i nie ma do tego żadnych konkretnych odniesień. Ale te lata trzeba w jakimś sensie mieć w sobie. Każdy z nas musiał wykonać tę pracę, mieć świadomość, że nie wraca do takiej samej postaci. Tej samej, ale starszej o siedemnaście lat, bogatszej w wiele doświadczeń. To jest przecież tak, jak w prawdziwym życiu - nie jest możliwe znów być sobą sprzed lat. Skutki widać na różnych poziomach i w różnych sferach, dotykają wielu rzeczy, które robiło się dawniej. Głowa wie, jak działać, ale ciało bardzo często potrafi powiedzieć: nie, już nie mogę tego zrobić, już się nie da.
Co to oznaczało konkretnie dla pana postaci? Jaki jest Gajewski po latach?
Musiałem zdać sobie sprawę i zawsze pamiętać o tym, że on już nie biega. I choć to brzmi bardzo prosto, może wręcz banalnie, ale jednak bardzo wiele zmienia, jeśli chodzi o sposób poruszania się postaci, jej dynamikę. Gajewski w nowym sezonie jest emerytem, nie nosi już broni, nie ma uprawnień. Jeśli ma coś robić w sprawie prowadzonych śledztw, to tylko z doskoku, obok, już nie jako prowadzący. To była dla mnie duża zmiana, musiałem o tej odebranej sprawczości pamiętać w każdej scenie.
Warto wrócić do sytuacji sprzed siedemnastu lat. Jakie znaczenie miała dla pana ta rola? Czy to była jakaś zawodowa rewolucja? Ważne wyzwanie, które zmieniło to, co pan robi?
Nie aż tak. To nie miało wielkiego wpływu na moje uprawianie zawodu, tym bardziej, że ono nadal odbywa się przede wszystkim w teatrze, a nie przed kamerą. W jakimś sensie to była po prostu kolejna rola, ale od razu muszę dodać, że rola ciekawa, wręcz fascynująca. Przede wszystkim dlatego, że świetnie napisana. Przełomem było natomiast coś zupełnie innego - otóż ku mojemu ogromnemu zdumieniu, okazało się, że ten serial bardzo szybko stał się, jak to się dziś mówi, kultowy. Błyskawicznie zyskał ogromne grono wiernych fanek i fanów. Ten sukces, nie ukrywam, bardzo mocno mnie zaskoczył.
Czy przystępując do pracy nad tą rolą, przechodził pan jakieś specjalne szkolenie z technik policyjnych?
Tak, mieliśmy krótki i intensywny kurs. Pamiętam, że policjanci uczyli nas przede wszystkim trzech rzeczy: jak rzucać delikwentów "na glebę", jak zakładać kajdanki i jak głośno przy tym krzyczeć. To ostatnie zawsze wydawało nam się trochę dziwne, ale okazało się, że to bardzo ważna technika psychologiczna, która ma na celu dodatkowe przestraszenie osób, wobec których podejmuje się czynności policyjne. No i jeszcze jedna sprawa - mieliśmy kilka zajęć ze strzelania, żeby przyzwyczaić się do broni.
Przydało się to na planie?
Na pewno trochę tak. Ale, mówiąc szczerze, to były oczywiście tylko drobne kwestie techniczne. Zawsze trzeba mieć na uwadze, że w gruncie rzeczy nie gra się policjanta. Tak naprawdę gra się przecież człowieka, który akurat jest policjantem. A granie człowieka wymaga zupełnie innych umiejętności, niż posługiwanie się bronią. Kiedyś na plan przyjechał komendant stołecznej policji, bardzo ważna postać dla tego serialu - to on decydował, żeby udostępnić produkcji policyjny sprzęt i pojazdy, a bez tego nie dałoby przecież rady nakręcić "Gliny".
Wizytował plan, rozmawialiśmy przez moment, ale śpieszył się, bo jak mówił, musi jechać "na dwa trupy". Zapytałem, czy jego zdaniem jestem dobrze ubrany i wyglądam na policjanta z wydziału zabójstw. Spojrzał na mnie uważnie - sam miał wtedy na sobie garnitur, długi płaszcz i eleganckie półbuty - i powiedział: "tak, pobiegałby pan, ja w tym stroju już nie".
Tworzycie na ekranie zgraną ekipę, czy na planie też tak było?
Tak, już wtedy, przy pierwszych sezonach, bardzo dobrze nam się razem pracowało. Szybko utarło się między nami bliskie porozumienie. To nie zawsze się zdarza, a jest bardzo potrzebne - to zapewnia wzajemne wsparcie w sytuacjach, kiedy trzeba się wesprzeć.
Jakim reżyserem jest Władysław Pasikowski?
Dobrym.
Pokazuje, jak grać? Czy raczej ufa aktorom i aktorkom?
Nigdy nic nie pokazuje. Oczekuje za to - i bardzo mi się to podoba - że aktor będzie w swoim graniu konkretny, że nie będzie się "rozłaził". Że wie, w jakim jest miejscu w opowieści, którą kreuje przed kamerą i wie, jak ma się w danym momencie zachować.
Ma pan nadzieję na kolejny sezon "Gliny"?
Mam nadzieję, że go dożyję, zważywszy na to, ile lat trwał odstęp między poprzednimi sezonami, a tym najnowszym. Obyśmy tym razem nie musieli czekać aż tak długo.
Przemysław Gulda dla Wirtualnej Polski
Serial "Glina. Nowy rozdział" jest dostępny na SkyShowtime.